[b]RZ: Erika Steinbach ma jednak wejść do władz fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie. Jak wpłynie to na relacje między Warszawą a Berlinem?[/b]
[b]Anna Wolff-Powęska:[/b] Byłabym rozgoryczona i rozczarowana tą nominacją. Mieliśmy przyrzeczenie ze strony niemieckiej, że do tego nie dojdzie. Dla rządu polskiego – z uwagi na całą postawę przewodniczącej Związku Wypędzonych, jej ignorancję i stosunek do przeszłości polsko-niemieckiej – jest to z pewnością trudna sytuacja. Nie może jednak rzutować na relacje między dwoma państwami czy społecznościami. Choć zapewne wpłynie na klimat wzajemnych kontaktów. Klamka jednak jeszcze nie zapadła. Zarówno SPD, jak i frakcje koalicji rządowej zastrzegały się, że nie dopuszczą do udziału Eriki Steinbach w pracach rady muzeum. Teraz nadchodzi godzina prawdy. Niedotrzymanie słowa to zerwanie umowy dżentelmeńskiej z Polską. Konsekwencją takiego kroku będzie z pewnością utrata zaufania do niemieckich partnerów. A bez zaufania niezmiernie trudno o dialog.
W grę wchodzi też sytuacja prof. Władysława Bartoszewskiego, który zaangażował cały swój autorytet w przezwyciężenie problemów związanych z niemiecką polityką historyczną i przysłużył się do tego, iż ostatni rok był w relacjach polsko-niemieckich okresem wyciszenia problemów i okazją do konstruktywnej współpracy. Jego stanowisko było od początku jasne. Sądzę, iż nazwa fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie zobowiązuje. Szczególnie ostatni jej człon sugeruje symboliczną wspólnotę pamięci. W roku, w którym obchodzimy 70. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej, obie strony powinny być szczególnie zainteresowane, by szukać choć minimalnego konsensusu w kwestii pamięci historycznej.
[b]2009 to jednak rok ważnych wyborów w Niemczech. Jaki wpływ mają one na postawę CDU wobec Eriki Steinbach?[/b]
Trudno powiedzieć. Ale z pewnością nie są bez znaczenia. Pamięć historyczna zawsze ma kontekst polityczny. Dla kanclerz Merkel liczą się głosy członków kierowanego przez Steinbach Związku Wypędzonych. Ewentualna akceptacja kandydatury Steinbach przez rząd niemiecki odbiłaby się negatywnym echem na debacie politycznej w Polsce. Dla największej partii opozycyjnej, która w latach 2005 – 2007 uczyniła z kwestii niemieckiej główny straszak, byłaby to woda na młyn. Szkoda byłoby, gdybyśmy marnowali zdobyty kapitał porozumienia z Niemcami z powodu jednej pani Steinbach. Jej głos w radzie fundacji nie zaważyłby na charakterze całego przedsięwzięcia, bo w jej skład wejdą przedstawiciele obu Kościołów, centralnej Rady Żydów i innych instytucji nieakceptujących stanowiska BdV.