– Moja partia to Europa – mówił uszczęśliwiony portugalski chadek. W głosowaniu w Strasburgu dostał wczoraj poparcie 382 eurodeputowanych. To większość zwykła (ponad połowa obecnych na sali 718 deputowanych europarlamentu), według obecnie obowiązującego traktatu nicejskiego wystarczająca do objęcia stanowiska. Ale też większość kwalifikowana (ponad połowa wszystkich 736 eurodeputowanych), której wymaga czekający na rozstrzygnięcie w referendum w Irlandii traktat lizboński. Dla Barroso wynik jest komfortowy, bo w razie wejścia w życie nowego traktatu nie pojawią się postulaty powtórzenia głosowania.
– Większość lizbońska go wzmacnia. Teraz może swobodnie rozmawiać z rządami o wyborze ludzi do nowej komisji i czuć się bardziej niezależny – mówi „Rz” Bogusław Liberadzki z SLD, szef delegacji polskich socjalistów.
[wyimek]Eurodeputowani SLD jako jedyni z naszego kraju nie głosowali za Barroso[/wyimek]
Jeśli wierzyć deklaracjom (głosowanie było tajne), eurodeputowani SLD jako jedyni z naszego kraju nie głosowali za Barroso. Część z nich, na przykład Wojciech Olejniczak, gotowa była poprzeć Portugalczyka, ale ostatecznie zwyciężyła linia partyjna. Większość europejskich socjalistów też wstrzymała się od głosu. Przeciw Barroso były dwie inne grupy polityczne – Zieloni i komuniści. Szef tej pierwszej frakcji jeszcze w czasie wtorkowej debaty drwił z Portugalczyka.
– José Manuel Obama: Yes, he can – mówił Daniel Cohn-Bendit, nawiązując do wyborczego hasła Baracka Obamy. Podważał obietnice Portugalczyka, które zdaniem szefa Zielonych nie znajdują odzwierciedlenia w jego dokonaniach na czele Komisji Europejskiej. – Znam go dobrze i nie sądzę, by stał się nagle silnym przewodniczącym, niezależnym od rządów. Ale wciąż mam nadzieję – powiedział „Rz” Cohn-Bendit po głosowaniu. Według Jacka Saryusza-Wolskiego są przesłanki, by sądzić, że Portugalczyk będzie bardziej zdecydowany podczas drugiej kadencji. – Bo nie będzie już mógł zabiegać o trzecią – powiedział „Rz” szef polskiej delegacji PO i PSL.