[i]Korespondencja z Bejrutu[/i]
Rafik Hariri był jednym z najbogatszych ludzi na Bliskim Wschodzie i jednym z najważniejszych polityków w Libanie. W lutym 2005 r., kilka miesięcy po zakończeniu urzędowania jako szef rządu (to był jego piąty gabinet), zginął w zamachu. Wiozący go konwój samochodów wyleciał w powietrze, gdy mijał otoczony legendą bejrucki hotel Saint George przy promenadzie nad Morzem Śródziemnym. Hariri doczekał się pomnika na skwerze przed sześciopiętrowym hotelem, który lata świetności przeżywał w latach 60. Podczas wojny domowej w latach 70. i 80. został zniszczony i do dziś jest remontowany.
[srodtytul]Ospałe śledztwo [/srodtytul]
Nieżyjący od przeszło pięciu lat sunnicki polityk doczekał się też mauzoleum w gigantycznym namiocie w nowym centrum Bejrutu, gdzie jego symboliczny grób przykryty białymi kwiatami odwiedzają Libańczycy różnych wyznań. Nikt nie doczekał się natomiast wyjaśnienia, kto był sprawcą zamachu.
Międzynarodowy trybunał pod skrzydłami ONZ niespiesznie prowadzi śledztwo, z którego co pewien czas wypływają sprzeczne informacje. Na początku tropy wskazywały na Syrię, która przez wiele lat kontrolowała Liban, ale po zamachu i wielotysięcznych antysyryjskich protestach zwanych cedrową rewolucją wyprowadziła swe wojska. Potem podejrzenia padły na największe szyickie radykalne ugrupowanie Hezbollah. Obecny premier, syn zabitego, Saad Hariri ujawnił, że zna nawet nazwiska podejrzanych, powiązanych z Hezbollahem.