Podejrzanym jest Bela Biszku, były minister spraw wewnętrznych, który odegrał kluczową rolę w prześladowaniach uczestników antykomunistycznej rewolty z 1956 r. Przed tygodniem w wywiadzie dla telewizji Duna TV ten 89-letni obecnie były aparatczyk podkreślił, że represje w tamtym okresie były zgodne z prawem, a władze musiały podjąć interwencję przeciw „kontrrewolucji”.
Natychmiast zareagował na to poseł skrajnie prawicowego Jobbiku Gyorgy Szilagyi, składając na policji zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. 8 czerwca br. węgierski parlament wprowadził do kodeksu kary do trzech lat pozbawienia wolności za negowanie zbrodni komunizmu.
– Biszku złamał prawo, ale ściganie go jest częścią bieżącej walki politycznej. Uważam, że dziś, 20 lat po upadku komunizmu, powinniśmy dać mu spokój – mówi „Rz” Gabor Hars, polityk opozycyjnej socjaldemokratycznej partii MZSP. Nie zgadza się z nim były sędzia Sądu Najwyższego Miklós Völgyesi. Jak napisał wczoraj w „Magyar Nemzet”, Biszku powinien odpowiedzieć przed sądem zwłaszcza za „zbrodnie przeciw ludzkości”.
Według historyka Frigyesa Kahlera w latach 50. Biszku wywierał naciski na sądy, by wydawały surowe wyroki, a policji i prokuraturze nakazywał bezlitośnie tępić „kontrrewolucjonistów”. Podczas obrad partyjnych w grudniu 1957 r. narzekał, że jest za mało wyroków i egzekucji. Odegrał też kluczową rolę w procesie byłego premiera Imre Nagya skazanego na śmierć.
Od upadku komunizmu Biszku odmawiał udzielania wywiadów i było o nim cicho. Do wyjścia z cienia skłoniło go dwoje dokumentalistów, używając w tym celu podstępu. – Oszukaliśmy go, mówiąc, że robimy film o znaczących postaciach z wioski, w której się urodził. Był bardzo miły. Potraktował nas jak skautów, którzy przyszli do starego dziadka posłuchać opowieści o dawnych czasach – mówi „Rz” współautor filmu Tamas Novak. Fruzsi Skrabski i Tamas Novak wysłuchali historii życia Biszku. Powiedział im m. in., że nie ma wyrzutów sumienia z powodu wyroków śmierci dla uczestników powstania z 1956 r.