Amerykanie zaproponowali, że od połowy 2013 roku może do naszego kraju przylatywać rotacyjnie szesnaście myśliwców F-16 i cztery samoloty transportowe Hercules – powiedział dziennikarzom w Waszyngtonie Roman Kuźniar, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego. Na stałe na terytorium Polski stacjonowałby zaś wydzielony przez USA oddział do obsługi tych samolotów.
Generał Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, podkreśla, że sensem obecności amerykańskiej w Polsce ma być wzmocnienie zdolności do współdziałania polskich i amerykańskich pilotów. – Spektrum możliwości jest bardzo szerokie, od obecności symbolicznej po bardzo poważną. Od okazjonalnego przylotu na manewry i ćwiczenia, poprzez regularny system szkoleń w ramach szkolenia natowskiego, po włączenie tego elementu w plany obrony Polski – tłumaczył „Rz“ generał Koziej. Jego zdaniem szczegóły zostaną ustalone w dalszych negocjacjach. – Każda obecność wojsk amerykańskich zwiększa nasze bezpieczeństwo – przekonywał wczoraj w Brukseli szef MON Bogdan Klich.
[srodtytul]Samoloty jak motylki[/srodtytul]
Część ekspertów jest sceptyczna. – Najpierw proponowano nam rośliny doniczkowe w postaci nieuzbrojonych baterii patriotów. Rotacyjną obecność F-16 można porównać do motylków, które przylecą, pomachają skrzydełkami i odlecą – mówi „Rz“ Andrzej Wilk, analityk ds. bezpieczeństwa Ośrodka Studiów Wschodnich.
Ekspert podkreśla, że do zabezpieczenia przestrzeni powietrznej Polski potrzebne jest 160 samolotów. – Polska ma 48 nowoczesnych maszyn i nawet nie jest w stanie w pełni wykorzystać ich potencjału, bo do tego potrzebne jest posiadanie samolotu z systemem ostrzegania i kontroli AWACS, a nas na to nie stać – tłumaczy.