Na Kubie weszła w życie reforma rynku pracy, która ma doprowadzić do końca roku do likwidacji pół miliona etatów w sektorze państwowym. Na pierwszy ogień poszły resorty przemysłu cukrowniczego, rolnictwa, budownictwa, zdrowia i turystyki. W ciągu pięciu lat na własny rachunek ma zacząć pracować 1,8 mln osób.
Umożliwienie Kubańczykom otwierania małych firm i punktów usługowych to najważniejsza z decyzji podjętych przez Raula Castro w celu „aktualizacji modelu socjalistycznego” Kuby. Do około 150 tys. osób już pracujących na własny rachunek ma dołączyć w tym roku ćwierć miliona kolejnych. Rzecznikiem zmian stała się „Granma”, ortodoksyjny organ Komunistycznej Partii Kuby.
„Biurokracja jest jak hydra, tyle że nie z tysiącami głów, ale z tysiącami tyłków” – pisała gazeta, wzywając urzędników tkwiących wciąż w „zardzewiałym socjalizmie”, by nie rzucali kłód pod nogi ludziom przechodzącym na samozatrudnienie. Miesiące oczekiwania na papierek, dezinformacja, arogancja i arbitralne decyzje – oto grzechy główne urzędników. Do „znoszenia barier i promowania zmiany mentalności” wzywa Ministerstwo Pracy i Ubezpieczeń Społecznych.
„Granma” nie tylko nobilituje prywatną inicjatywę, dotąd traktowaną jako zło konieczne, ale próbuje przekonać Kubańczyków, że tym razem chodzi o autentyczne zmiany, które nie zostaną z dnia na dzień cofnięte decyzją Biura Politycznego. Gazecie wtóruje Kościół. Główny interlokutor reżimu, arcybiskup Hawany Jaime Ortega w homilii wygłoszonej na mszy noworocznej w hawańskiej katedrze wezwał Kubańczyków, by włączyli się w realizację reform. – To dotyczy nas wszystkich, a sukces przeobrażeń nie zależy wyłącznie od władz i ich decyzji, ale także od właściwego ich zrozumienia ze strony całego społeczeństwa – mówił.
Rok 2011 zaczął się jednak od złych wieści. Zniesiono dotacje do środków higieny. Cena kostki mydła podskoczyła z równowartości około 1 centa do 20 – 30 centów. Wcześniej rząd wykreślił z listy artykułów sprzedawanych na kartki sól, fasolę i papierosy. Na „książeczkę”, wprowadzoną w 1962 roku, nadal można kupić cukier, ryż, kawę, olej, jajka, kurczaki i ryby, ale racje są tak skąpe, że ledwo starczają do połowy miesiąca. Pozostaje wolny rynek, ale Kubańczyk, którego nie wspomagają krewni z Miami, nie ma tam czego szukać: średnia płaca to około 15 dolarów. Skutków reform a la Raul Castro obawia się dyrektor działającego w USA Centrum na rzecz Wolnej Kuby Frank Calzon. – Rząd zamierza zostawić bez pracy pół miliona osób, które nie mogą w dodatku liczyć na związki zawodowe, bo te służą wyłącznie rządowi do prześladowania pracowników i zmuszania ich do posłuszeństwa – podkreśla w rozmowie z „Rz”.