Grecy aż pięć dni czekali na nowy rząd i ogłoszenie, kto będzie nowym premierem, choć od początku wiadomo było, że faworytem jest Lukas Papademos – były wiceszef Europejskiego Banku Centralnego. W piątek jego rząd wreszcie został zaprzysiężony.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pokonać problemy. Jeśli się zjednoczymy, zwyciężymy – powiedział Papademos. Z unijnych stolic, a także z USA, natychmiast zaczęły płynąć słowa uznania.
Nowy rząd oznacza bowiem koniec chaosu, jaki od dwóch tygodniu panował w Grecji, powodując kryzys w całej UE. Ratuje też kraj przed bankructwem. – Trwało to długo, ale nikt nie protestował. To niezwykłe, bo jeszcze niedawno w Grecji nie było dnia, by nie odbywały się demonstracje. Widać, że ludzie się przestraszyli. I że kryzys w naszym kraju zmienił naprawdę wszystko. Nawet system polityczny – mówi „Rz" Paschos Mandrawelis, komentator dziennika „Kathimerini".
Nowością jest rząd technokratów, do których Grecy nie są przyzwyczajeni. – To jednak konieczny wybór w sytuacji, gdy w kraju brakuje politycznego przywództwa. A zarówno Grecja, jak i Włochy mają z tym dziś problem. Technokrata w takiej sytuacji jest zawsze lepszy niż słaby, marny przywódca – mówi „Rz" Konrad Szymański, europoseł PiS.
Boją się o popularność
W przypadku Grecji widać to wyraźnie. W ciągu ostatnich tygodni Grecy utracili zaufanie niemal do wszystkich polityków. Jak mówią tamtejsi politolodzy, gdyby dziś odbyły się wybory parlamentarne, mało kto głosowałby zarówno na byłego premiera Jeorjosa Papandreu, jak i lidera konserwatystów Antonisa Samarasa.