Szef szwedzkiej dyplomacji Carl Bildt zwrócił się do historyków, aby drobiazgowo zbadali dokumenty, które wyszły na jaw w ostatnich latach. Na czele specjalnego zespołu śledczych stanie znany ekspert Hans Magnusson. Już zapowiedział on, że skontaktuje się z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa i spróbuje wydostać od niej dokumenty jej sowieckiej poprzedniczki – NKWD.
Cel: wyjaśnienie, co blisko 70 lat temu stało się z Raoulem Wallenbergiem. Był to młody szwedzki dyplomata pracujący podczas wojny w Budapeszcie, który uratował przed deportacją do Auschwitz dziesiątki tysięcy węgierskich Żydów. Gdy miasto zostało zajęte przez Armię Czerwoną, został aresztowany przez NKWD i potajemnie wywieziony do Moskwy.
Pomimo licznych monitów ze strony Szwecji Sowieci zaprzeczali, że porwali dyplomatę. Dopiero w 1957 roku, za rządów Nikity Chruszczowa, Moskwa przyznała, że Wallenberg był w jej rękach, ale zapewniła, że umarł na zawał na Łubiance w lipcu 1947 roku. Świat nigdy jednak nie uwierzył w tę wersję. Wiele osób zarzekało się, że widziało Szweda w łagrach jeszcze w latach 80. Inni twierdzili, że przetrzymywano go w psychuszce, jeszcze inni, że został zastrzelony.
Ostatnio pojawiły się informacje potwierdzające tę wersję wydarzeń. W wywiadzie udzielonym agencji AP główny archiwista FSB gen. Wasilij Christoforow przyznał, że dyplomacie „ktoś pomógł" umrzeć, a data zgonu została sfabrykowana. Rosjanin co prawda szybko się zreflektował i zastrzegł, że Wallenberg „mógł żyć najwyżej kilka dni dłużej", ale nie ma już żadnych wątpliwości, że Moskwa w tej sprawie przez kilkadziesiąt lat mataczyła.
Potwierdzili to archiwiści z rosyjsko-szwedzkiego zespołu, który starał się rozwikłać zagadkę w 1991 roku zaraz po upadku Związku Sowieckiego. Gdy w moskiewskich archiwach odnaleźli kluczowe dokumenty – m.in. protokoły z przesłuchań Wallenberga prowadzonych po dacie jego oficjalnej śmierci – KGB natychmiast zamknęło im dostęp do teczek.