Eurobezrybie. Rybołówstwo w Unii Europejskiej

Jeśli nie dojdzie do radykalnych zmian w unijnym rybołówstwie, nasze wnuki nie poznają smaku ryb z europejskich mórz

Publikacja: 25.02.2012 00:01

Eurobezrybie. Rybołówstwo w Unii Europejskiej

Foto: AFP, Mahmud Turkia Mahmud Turkia

Tekst z tygodnika Przekrój

Legenda głosi, że kiedy John Cabot dobijał do brzegów Nowej Fundlandii w 1497 r., wody wokół wyspy były tak gęste od ryb, że jego statek utknął w nich, jakby osiadł na mieliźnie. Gdy opowieści Cabota dotarły do Starego Świata, Nowa Fundlandia na całe stulecia stała się ziemią obiecaną dla osadników zjeżdżających tam, żeby zbić fortunę. Nie na złocie, tylko na dorszu. Pierwotni mieszkańcy wyspy, Beothukowie, zostali wypchnięci z wybrzeża w interior i wyginęli pozbawieni swojego tradycyjnego pożywienia – ryb. W roku 1992 skończyły się one jednak również dla potomków osadników. Nowofundlandzki dorsz przestał istnieć. Kutry wracały z połowów puste, aż rząd Kanady zamknął martwe łowiska, likwidując tym samym cały przemysł. Pracę straciło ponad 40 tys. ludzi. Dziś europejskie morza i rybacy stoją na krawędzi przepaści, w którą 20 lat temu runęła Nowa Fundlandia.

Chciwość i głupota

Reformowanie Wspólnej Polityki Rybackiej (WPRyb), za co wzięła się komisarz do spraw rybołówstwa Greczynka Maria Damanaki, ma potrwać do końca 2013 r. Damanaki zapowiada walkę z rybackimi kartelami, ograniczenie wyniszczających ekosystemy metod odławiania i surowe limity połowowe. Od jej skuteczności w dużym stopniu zależy, czy europejskie morza nie zamienią się w pozbawione ryb, za to pełne meduz bajora i czy pracy nie straci prawie 145 tys. unijnych rybaków oraz drugie tyle ludzi zatrudnionych w przetwórstwie (dane Eurostatu). Już w 2006 r. magazyn „Science" donosił, że jeśli nic się nie zmieni, za 40 lat europejskie akweny będą puste. Jak wynika z raportu Trybunału Obrachunkowego UE, który wylądował właśnie na biurkacheuroposłów, 90 proc. żywych zasobów mórz Unii jest ogołacanych przez nadmierne połowy. Jeden z najbardziej dramatycznych przykładów to tuńczyk błękitnopłetwy, którego migracja z Atlantyku do Morza Śródziemnego przez trzy tysiące lat zapewniała byt społecznościom rybackim znad Cieśniny Gibraltarskiej. W ostatnich 20 latach jego populacja zmniejszyła się o 80 proc.

Takich miejsc jak Gibraltar jest w Europie więcej. Wspomniany raport szacuje, że aby ratować sytuację, powinno się natychmiast zamknąć co trzecie łowisko. Jak pokazuje przykład Nowej Fundlandii – gdzie do dziś stad dorszy nie udało się odnowić – wkrótce może być za późno. Larry Tremblet, nowofundlandzki rybak, cytowany w książce Charlesa Clovera „End of the Line", radzi: „Podejmujcie drastyczne kroki od razu. [...] My nie robiliśmy nic do samego końca. Nasze rybołówstwo zniknęło przez chciwość i głupotę".

Unia jednak z natury ma problem z szybkim reagowaniem, a chciwość i głupota rządzą europejskim rybołówstwem, od kiedy na wodach pojawiły się pierwsze pływające przetwórnie, czyli od lat 60. XX w. To bowiem technologia odmieniła rybactwo, z romantycznego zawodu uprawianego z dziada pradziada przekształcając je w wielomiliardowy biznes pod kontrolą międzynarodowych konglomeratów. W największą z używanych dziś sieci rybackich, ciąganych po dnach oceanów przez supernowoczesne trawlery, można by upchnąć 22 odrzutowce. W takie sieci poza poławianymi rybami dostaje się wszystko – poczynając od zagrożonych gatunków zwierząt, jak żółwie i rekiny, na koralowcach i gąbkach kończąc.

W najnowszej publikacji o stanie europejskich łowisk Greenpeace porównuje połowy przy użyciu takich metod do zbierania jagód w lesie za pomocą buldożerów. Pierwsze trawlery zwodowane w Europie pod koniec lat 50. miały 40 m długości, dzisiejsze dochodzą do 140, ryby są na nich przetwarzane i mrożone w ładowniach o pojemności ponad sześciu tysięcy ton. Na wyposażeniu rybacy mają sonary i sprzęt satelitarny namierzający ławice. Ekologowie nazywają takie jednostki potworami morskimi. Na całym świecie pływa ich 160 tys., łowią więcej niż pozostałe prawie cztery miliony mniejszych łodzi rybackich.

Europejskie potwory skupione są w rękach możnych grup takich jak hiszpańskie OPAGAC, Grupo Oya Perez, rodzina Vidal z Galicji czy międzynarodowa PFA, reprezentująca firmy z Holandii, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Litwy. To między innymi naciski takich potentatów na Brukselę i rządy krajowe sprawiają, że Wspólna Polityka Rybacka jest jedną z największych unijnych klęsk.

Resztki z delfinów

„Stan europejskich łowisk nie jest wynikiem katastrofy naturalnej, tylko efektem tego, że WPRyb pozwoliła rybackiemu lobby na infiltrację politycznego systemu Unii" – napisał w „Nature" (czerwiec 2011) marynista z Uniwersytetu w Kolonii Rainer Froese. Patrząc na statystyki, trudno nie przyznać mu racji. Głównym zadaniem powołanej w 1983 r.WPRyb było ustalanie kwot połowowych – przy współpracy z rybakami i naukowcami – tak aby utrzymać wysoki stan ławic w europejskich akwenach, nie odbierając pracy rybakom, i dostarczać ryby w sensownych cenach na europejskie stoły. Nic z tego się nie udało. Ryb już prawie nie ma, są drogie jak nigdy wcześniej, a w latach 2002–2011 ponad 31 proc. rybaków straciło pracę (Eurostat).

Dane pokazują, że urzędnicy nie słuchają naukowców, tylko lobbystów. W latach1987–2011 kwoty wyższe od rekomendowanych ustalano w 68 proc. przypadków. Rekordowy limit na jeden z gatunków morszczuka był o 1100 (słownie: tysiąc sto) proc. większy, niż proponowali maryniści. Wieloletnie przełowienie sprawiło, że gatunki przestały się reprodukować, bo do sieci trafiają zbyt młode ryby. Innym przykładem kuriozów zapisanych we Wspólnej Polityce Rybackiej niech będzie to, że najmniejsze dopuszczalne oczka w sieciach są o wiele mniejsze od najmniejszych ryb, jakie można legalnie łowić. W ten sposób tony martwych ryb trafiają z powrotem za burtę z powodu biurokratycznej głupoty. Jak twierdzi Greenpeace, tak zwany przyłów – czyli wszelkie stworzenia, które trafiają do sieci „przypadkowo" i są wyrzucane – stanowi często 80 proc. połowu. Każdego roku siedem milionów ton martwych resztek – ryb, skorupiaków, ptaków morskich i delfinów – ląduje za burtą.

Iskierki nadziei

Naukowcy powtarzają, że rozwiązanie problemu jest banalnie proste: trzeba przez jakiś czas łowić dużo mniej niż dziś, żeby potem można było łowić dużo więcej. Według obietnic komisarz Damanaki odnowienie łowisk może zaprocentować połowami nawet o 80 proc. większymi od dzisiejszych i wzrostem zatrudnienia na łodziach już od 2017 r. Magdalena Figura z Greenpeace wyjaśnia obrazowo: – Jeśli w jeziorze mamy trzy szczupaki i złowimy wszystkie trzy, nie zostanie nic. Ale możemy przez pewien czas łowić tylko jednego. Kiedy w jeziorze znów będzie ich tysiąc, nie zagrozimy populacji, nawet jeśli złowimy sześć – a zanotujemy wzrost o 100 proc. Stan europejskich łowisk jest właśnie w tak opłakanym stanie, że mamy trzy szczupaki, choć powinniśmy mieć tysiąc.

Niezależna brytyjska organizacja New Economics Foundation (NEF) przebadała 43 europejskie akweny i wyliczyła, że ich uzdrowienie dałoby dodatkowe 3,5 mln ton ryb rocznie. Można by nimi nakarmić 155 mln Europejczyków (według dzisiejszego zapotrzebowania na ryby w UE), a rybacy i przemysł rybny zarobiliby trzy miliardy euro, czyli pięć razy więcej, niż wynoszą unijne subsydia dla branży. O tym, że NEF nie bierze liczb z powietrza, przekonuje przykład Nowej Zelandii, gdzie przed laty wprowadzono restrykcyjne limity, z czasowym zamykaniem łowisk włącznie. Dziś ryb w nowozelandzkich wodach jest w bród, rybacy się bogacą. Wątpliwe jednak, żeby w Europie udało się przeforsować zamykanie łowisk. Tak radykalna propozycja nie znalazła się nawet w planie reformy WPRyb.

Nadzieja w tym, że ockną się sami rybacy. Wielu z nich zaczyna rozumieć, że przetrzebiając morza, piłują gałąź, na której siedzą. Jacek Schomburg, wiceszef Zrzeszenia Rybaków Morskich reprezentującego jedną czwartą z 2400 polskich rybaków, nie ma zastrzeżeń do tegorocznych limitów na bałtyckiego dorsza. – Współpracujemy z Unią i naukowcami. Nie zależy nam na odłowieniu wszystkiego w kilka lat, tylko na tym, żeby Bałtyk był zawsze pełen ryb – mówi Schomburg. – Sytuacja ekonomiczna naszych rybaków jest dobra. Inna organizacja, Związek Rybaków Polskich, nazywa limity głodowymi i w styczniu w proteście zablokowała na kilka godzin jedną z głównych ulic Gdańska. Ale odpowiedzialnych grup, takich jak Zrzeszenie, jest w Europie coraz więcej i kilkanaście łowisk szybko się odbudowuje – między innymi dorsz w Bałtyku i w Morzu Irlandzkim czy śledź w Morzu Celtyckim.

Jeśli chodzi o nas, zwykłych zjadaczy ryb, to pozostaje nam przywyknąć do tego, że za zdrową morską rybę (nienafaszerowaną hormonami, jak te hodowlane) trzeba słono płacić. – Ryby to ostatnie zwierzęta pozyskiwane masowo w środowisku naturalnym – przypomina Figura. – Sprawdzajmy ich pochodzenie, kupujmy legalne, bałtyckie i nie narzekajmy na ceny. Tak jak nie narzekamy, że drogie jest mięso z dzika.

Tekst z tygodnika Przekrój

, 20 lutego 2012

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019