Niedawne syryjskie referendum w sprawie zmian w konstytucji zostało sfałszowane – twierdzą zachodni komentatorzy. Według władz aż 89 procent głosujących poparło zmiany. Tymczasem w Syrii codziennie giną ludzie, trwają walki. Podczas referendum przy oddawaniu głosu nie trzeba się było podpisywać, a komisje nie miały spisów wyborców, można więc było głosować wielokrotnie. Dyplomaci oceniali frekwencję w stolicy na 5 proc. Niezależnych obserwatorów nie było.
Ludzie prezydenta Baszara Asada i tak zachowali wstrzemięźliwość. W 2002 roku w Iraku odbyło się referendum w sprawie przedłużenia rządów prezydenta Saddama Husajna o kolejnych siedem lat. Było 11 445 638 uprawnionych do głosowania i – jak oświadczył Izzat Ibrahim, wiceszef Rady Rewolucyjnego Dowództwa – wszyscy głosowali „za".
Takie wyniki muszą być efektem oszustw. Dochodzi do nich nie tylko w państwach dyktatorskich, jak Korea Północna, gdzie w wyborach do Najwyższego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych wzięło udział 99,98 procent uprawnionych, a kandydaci otrzymali 100 procent głosów.
Dwa tygodnie temu świat zadziwiły wyniki wyborów w Turkmenistanie. Uczestniczyło w nich 96,7 procent uprawnionych, a prezydent Kurbankuły Berdymuchamedow otrzymał 97,1 procent głosów. Zdaniem władz to efekt „rozwoju głębokich procesów demokratycznych i poszerzenia praw i swobód obywateli". Berdymuchamedow i tak nie osiągnął jeszcze wyników swego poprzednika Turkmenbaszy, który w 1992 roku dostał 99,5 procent głosów.
Rekordowe poparcie można też uzyskać w niektórych regionach Rosji. W grudniu 2011 roku kremlowska Jedna Rosja dostała w Czeczenii 99,5 procent głosów. To lepszy wynik niż ten, który uzyskał tam prezydent Dmitrij Miedwiediew w marcu 2008 roku (88 procent głosów). Za to w sąsiedniej Inguszetii miał 91,7 procent poparcia. Na tym tle blado wypada lider Białorusi Aleksander Łukaszenko oskarżany o fałszowanie wyborów – w grudniu 2010 roku dostał 79,7 procent głosów.