Ponad 40 milionów uprawnionych do głosowania Francuzów miało wczoraj do wyboru dziesięcioro kandydatów reprezentujących cały wachlarz poglądów – od antykapitalistycznych i trockistowskich po ultraprawicowe. Żaden z nich nie miał szans na zdobycie ponad połowy głosów koniecznych do zwycięstwa w pierwszej turze. Największe szanse na przejście do drugiej tury mieli zaś Francois Hollande z Partii Socjalistycznej oraz – wlekący się za nim w sondażach przez ostatnich kilka miesięcy – lider centroprawicowej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP) i obecny prezydent Nicolas Sarkozy.
Ze wstępnych wyników opublikowanych przez francuskie MSW wynika, że pierwszą turę wygrał Hollande, zdobywając 28,1 proc. głosów. Drugi był Sarkozy – 27 proc. Trzecie miejsce w pojedynku o Pałac Elizejski zajęła szefowa nacjonalistycznego Frontu Narodowego Marine Le Pen, którą poparło 18,8 proc. głosujących, czyli więcej, niż wskazywały wcześniej sondaże. Ten wynik jest największą sensacją pierwszej tury. Przywódczyni skrajnej prawicy pobiła rezultat swojego ojca Jean-Marie Le Pena z pierwszej tury wyborów prezydenckich w 2002 roku, który zyskując poparcie 16,9 proc. wyborców, wywołał polityczne trzęsienie ziemi. Od niej może zależeć, na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa w dogrywce. Obóz Hollanda pociesza się, że poparcie dla skrajnej prawicy może być wyrazem buntu przeciwko krytykowanym przez panią Le Pen politycznym elitom i niekoniecznie oznacza, że większość jej zwolenników poprze Sarkozy'ego.
W pierwszej piątce uplasować się miał również popierany przez komunistów Jean-Luc Melenchon (10,9 proc.) oraz proeuropejski centrysta Francois Bayrou z 9,2 proc. głosów. Pozostała piątka kandydatów nie miała większego znaczenia.
Charakterystyczne dla wczorajszych wyborów było to, że żaden z kandydatów nie budził wielkiego entuzjazmu. Kampania była dość letnia. Mimo to frekwencja była bardzo wysoka – według MSW w niedzielę po południu wynosiła ponad 70 proc., a więc tylko nieco mniej niż w pierwszej turze wyborów z 2007 roku.
Według komentatorów wiele osób głosowało na Hollande'a nie dlatego, że zachwycili się jego socjalistycznym programem, ale po prostu dlatego, iż mieli dość rządów Sarkozy'ego i uznali, że rzeczywiście nadeszła „kolej na rządy lewicy".