Plany cięć wydatków socjalnych, groźba rosnących podatków i recesji odstrasza Europejczyków od konserwatywnych polityków i rynkowego podejścia do walki z kryzysem. Poklask zdobywają ci, którzy godzą się na zwiększenie zadłużenia i obiecują kontynuację państwa socjalnego. Rosnące w siłę w całej Europie ugrupowania lewicowe zagrażają nie tylko bezpieczeństwu finansowemu Unii, ale samej strefie euro.
Niedzielne zwycięstwo kandydata socjalistów Francois Hollande'a w pierwszej turze wyborów prezydenckich we Francji to kolejny sygnał ostrzegawczy dla centroprawicy, która w ostatnich kilku latach przejęła władzę w większości krajów Unii Europejskiej. W zeszłym roku socjaliści powrócili do władzy w Danii. W tym roku wygrali już na Słowacji. W niektórych krajach, m.in. w Irlandii i Austrii, stworzyli koalicję z konserwatystami. Szanse na zdobycie władzy dają im też zbliżające się wybory w Grecji, Niemczech i w Holandii. W tych krajach poparcie dla lewicy rośnie.
– Gdyby Francois Hollande wygrał w najbliższą niedzielę wybory prezydenckie we Francji, wzmocniłoby to argumentację, że oprócz oszczędności konieczne są inne sposoby stymulowania gospodarki – mówi „Rz" prof. Thomas Poguntke z Uniwersytetu Heinricha Heinego w Düsseldorfie.
Cięcia wydatków wywołują falę protestów i strajków w Grecji, Hiszpanii, Portugalii i Wielkiej Brytanii. Partie lewicowe nie przedstawiają jednak wiarygodnego programu, który mógłby ożywić wzrost gospodarczy i obniżyć bezrobocie.
– Wzrost popularności lewicy to raczej wyraz buntu, a nie atrakcyjnego i wiarygodnego programu. Europejska socjaldemokracja ciągle nie ma na siebie pomysłu i to utrudni jej powrót do władzy na szerszą skalę – przekonuje „Rz" dr Robin Pettitt z Kingston University w Londynie.
Jeszcze dekadę temu socjaldemokraci rządzili w połowie krajów Europy. Po wybuchu światowego kryzysu finansowego i kryzysu zadłużeniowego w strefie euro zaczęli błyskawicznie tracić władzę. I chociaż dziś część wyborców zaczyna już za nimi tęsknić, to jednocześnie rośnie poparcie dla skrajnych ugrupowań.
– To oni są o wiele większym niebezpieczeństwem niż powrót socjaldemokratów – ostrzega „Rz" francuski politolog Dominique Moisi.