Niewidomy obrońca praw człowieka znany jest ze swej walki z przymusową sterylizacją kobiet. W 2006 r. został skazany na trzy i pół roku więzienia. Po odbyciu kary pozostał w areszcie domowym w wiosce położonej w prowincji Szandong. Ucieczkę planował od wielu miesięcy. 27 kwietnia przedostał się przez wybudowany przez władze mur i dotarł do oddalonego o setki kilometrów Pekinu. Tam trafił do ambasady USA, gdzie przebywał przez tydzień. Zdaniem strony amerykańskiej opuścił ją po zapewnieniach ze strony komunistów, że on i jego rodzina będą bezpieczni. „Chen Guangcheng wyszedł bardzo chętnie i z entuzjazmem" – dowodzą amerykańscy dyplomaci.
Miało być to efektem porozumienia amerykańsko-chińskiego w kwestii przyszłości dysydenta. Na jego mocy Guangcheng miałby zostać zwolniony z aresztu domowego i zamieszkać w jednym z miast, w których znajduje się uniwersytet. Ale on sam mówi coś zupełnie innego. Dowodzi, że w ambasadzie dotarły do niego informacje o groźbach władz pod adresem jego żony i dzieci. To dlatego opuścił teren placówki. Jak mówi, jest bardzo rozczarowany z powodu postępowania Amerykanów.
Guangcheng jest rozczarowany postępowaniem dyplomatów USA
W rozmowie z BBC zaznaczył, że pracownicy ambasady USA w ogóle się z nim nie kontaktują. A dziennikarzom telewizji CNN powiedział, że liczy na wsparcie prezydenta USA Baracka Obamy. – Chciałbym powiedzieć prezydentowi Obamie: proszę, niech pan zrobi wszystko, by pomóc mojej rodzinie – podkreślił.
Ponieważ w Chinach gościła akurat sekretarz stanu USA Hillary Clinton, Guangcheng zasugerował, że mógłby odlecieć do USA właśnie jej samolotem. Telewizja NBC cytowała anonimowych „znajomych rodziny Guangcheng", którzy mieli potwierdzić, że zarówno on, jak i jego żona koniecznie chcą opuścić kraj. Amerykanie przyjęli to bez wielkiej radości. Ambasador Gary Locke przekonywał, że na dysydenta nikt nie wywierał żadnego nacisku. – W żadnym momencie żaden przedstawiciel władz USA nie rozmawiał z Chenem w sprawie gróźb pod adresem jego żony i dzieci, podobnie też żaden przedstawiciel chińskich władz nie kierował takich gróźb za naszym pośrednictwem – podkreślał rzecznik Departamentu Stanu Mark Toner.