Telewizyjna debata w środę wieczorem była ostatnią szansą prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego na zmniejszenie dystansu do Francois Hollande'a, który przed niedzielną drugą turą wyborów we Francji prowadzi w sondażach siedmioma punktami procentowymi. I chociaż Sarkozy jest lepszym mówcą i korzystniej wypada w mediach, podczas trwającego 2 godziny i 50 min pojedynku nie zdołał zadać decydującego ciosu rywalowi.
Ubiegający się o reelekcję prezydent od początku ruszył do ostrego ataku, ale oskarżany o brak charyzmy przywódca socjalistów skutecznie odpierał ciosy. Rzadziej od rywala podnosił głos, za to celnie wyliczał słabe punkty obecnej prezydentury. Do najostrzejszego starcia doszło na tle polityki gospodarczej, kiedy Hollande przypomniał Sarkozy'emu, że przed wyborami w 2007 roku obiecał zmniejszenie bezrobocia do 5 procent.
– Mówił pan, że jeśli się to nie uda, będzie to oznaczało porażkę. No więc poniósł pan porażkę, bo bezrobocie za pana prezydentury wzrosło dwukrotnie. Mamy 4 miliony bezrobotnych. To 10 proc. wyborców – najwięcej w historii – mówił Hollande.
– To kłamstwo, kłamstwo. Jest pan małym kłamczuchem – denerwował się prezydent, który podkreślał, że tylko dzięki niemu kraj od 2009 roku unikał recesji i nie podzielił losu wielu innych gospodarek.
W ślady Niemiec czy Grecji
Sarkozy ostrzegał, że jeśli Holland wygra wybory, ucierpi nie tylko Francja, ale cała Europa. Przywódca socjalistów domaga się bowiem zmian w pakcie fiskalnym, który zobowiązuje kraje strefy euro do przestrzegania dyscypliny budżetowej. Zamiast drastycznych cięć wydatków chce też stymulować gospodarkę i obiecuje stworzenie m.in. 60 tysięcy nowych miejsc pracy w systemie edukacji.