Można wyciągnąć taki wniosek. Medal stał się symbolem odwagi, talentu wojskowego czy umiejętności radzenia sobie w ekstremalnie trudnych i niebezpiecznych sytuacjach. Kult bohaterstwa i historia dobrze sprzedają się w Stanach. Nie sądzę, żeby to się miało zmienić. Bohater jest mile widziany w filmie, grze komputerowej, sztuce czy mediach. Szacunek dla bohaterów wojen, w których brały udział Stany, to element patriotyzmu w USA.
Gra musi być atrakcyjna, dynamiczna i trafiać w gusta milionów, dlatego jej akcja toczy się głównie w czasie II wojny światowej. Ale za uczestnictwo w tej wojnie przyznano tylko siódmą część Medali Honoru...
Na pewno gra musi mieć walory rynkowe, ale to nie kwestionuje wyjątkowości amerykańskiego patriotyzmu. Przysięga wierności na flagę, uroczyste jej podnoszenie rano w szkołach w specjalnej ceremonii. U nas tego brakuje.
Państwo amerykańskie dopłaca do produkcji mających walory patriotyczne?
Nieczęsto. Patriotyzm w USA ma charakter oddolny, nie ma tam Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ale jeśli rząd federalny już coś dotuje, to ma jednoznaczne oczekiwania, jak było w wypadku filmu Clinta Eastwooda „Wzgórze rozdartych serc". Z finansowania filmu wycofał się Korpus Piechoty Morskiej USA, bo żołnierze byli w nim przedstawiani w niekoniecznie pozytywnym świetle. Jeden z nich zabiera poległemu Kubańczykowi pudełko cygar, co można odczytywać w ten sposób, że USA to imperialne mocarstwo, a jego żołnierze to złodziejaszki.
Czy wyobraża pan sobie grę „Virtuti Militari" w Polsce?