Świat muzułmański wrze. Zamieszki i ataki na amerykańskie placówki dyplomatyczne z Libii i Egiptu rozlały się na kolejne kraje. W piątek podczas starć w Tunisie zginęły trzy osoby, 28 zostało rannych. Do protestów doszło w Nigerii, a w Chartumie tłum Sudańczyków zaatakował nie tylko ambasadę USA, ale także placówki Niemiec i Wielkiej Brytanii. Nawet w Indiach atakowano konsulat USA w Madrasie. Tylko w Egipcie Bracia Muzułmańscy odwołali ogólnokrajową akcję protestu, ograniczając się do demonstracji w Kairze.
Wszystko to z powodu kiepskiego filmu wykpiwającego proroka Mahometa. Wydaje się już niemal pewne, że głównym promotorem filmu, człowiekiem, który puścił go w obieg, jest egipski chrześcijanin, Kopt mieszkający w USA, Morris Sadek.
Podczas protestów obok haseł antyamerykańskich i antyzachodnich pojawiają się więc i antychrześcijańskie. W tej atmosferze na Bliski Wschód przybył Benedykt XVI. Wielu miejscowych chrześcijan z lękiem myśli o przyszłości. I modli się, by pielgrzymka papieża, któremu wielu muzułmanów nie może wybaczyć ich zdaniem obraźliwego dla islamu wykładu w Ratyzbonie w 2006 roku, przebiegła bez problemów.
– Te okoliczności czynią wizytę papieża jeszcze ważniejszą. Decyzja o przyjeździe jest bardzo odważna. Kościół musi jednak pokazywać, że działa, że jest, właśnie w sytuacji zagrożenia. Ojciec Święty przyjechał w momencie, gdy wielu chrześcijan nie czuje się bezpiecznie i wielu zastanawia się nad ucieczką z Bliskiego Wschodu – mówi „Rz" Nadżi al Churi, maronita, szef federacji absolwentów szkół katolickich Jest dumny, bo znalazł się w nielicznym gronie wiernych, którym podczas niedzielnej mszy papież Benedykt XVI osobiście udzieli komunii świętej.
Uciekają przede wszystkim chrześcijanie z Syrii (gdzie stanowili do niedawna ponad 10 procent ludności), a znaczna część uciekła już z Iraku.