W sobotę Berlusconi był innym człowiekiem niż kilka dni wcześniej. W środę po raz pierwszy od złożenia dymisji przed 11 miesiącami wystąpił we włoskich mediach. I ogłosił, że z miłości do ojczyzny i coraz bardziej podzielonej centroprawicy nie będzie kandydował na premiera w przypadających najbliższej wiosny wyborach.
Włoskie media i lewica odtrąbiły koniec trwającej 18 lat ery „berluskonizmu" i „monarchii absolutnej".
Jednak w piątek sąd w Mediolanie w pierwszej instancji skazał Berlusconiego w toczącym się od dziesięciu lat procesie o korupcję na cztery lata więzienia, zakaz sprawowania funkcji publicznych przez pięć lat i zapłacenie 10 mln euro zaległych podatków. W związku z tym w sobotę były premier zwołał konferencję prasową i przystąpił do zmasowanego kontrataku na wszystkich liniach frontu.
Oświadczył, że choć na premiera kandydować nie zamierza, to rzuca się w wir polityki, by żaden Włoch już nigdy nie był prześladowany przez sąd jak on (27 procesów, blisko 500 przeszukań, 2666 rozpraw, 400 mln euro wydatków na adwokatów), a Włochy przestały być „republiką sędziowską".
Przypomniał, że sąd w uzasadnieniu wyroku stwierdził, iż „oskarżony ma naturalne skłonności do popełniania przestępstw", wydał wyrok wyższy, niż domagała się prokuratura, nie wziął pod uwagę, że praktycznie w tej samej sprawie sąd kasacyjny w Rzymie wydał wyrok uniewinniający, a dwa dalsze w innych procesach nie dopatrzyły się jakichkolwiek związków Berlusconiego z zakupem praw telewizyjnych do filmów wyświetlanych w telewizjach jego koncernu medialnego Mediaset (zdaniem sądu w Mediolanie ceny praw zostały sztucznie zawyżone, a nadwyżki – co najmniej 350 mln euro – przekazano na należące do Berlusconiego konta za granicą).