Po okresie długich dyskusji na temat przeciwdziałania rebelii we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga na działanie zdecydowała się Republika Południowej Afryki.
Dowódca armii RPA gen. Vusumuzi Masondo udał się w zeszłym tygodniu do Konga, aby omówić z dowództwem stacjonujących tam oddziałów ONZ zmianę strategii.
Siły pokojowe ONZ są obecne w Kongu już od 2000 r. Zostały tam rozmieszczone po krwawej wojnie domowej, która pochłonęła 4–5 mln ofiar. Problem w tym, że oddziały te, których utrzymanie kosztuje społeczność międzynarodową ok. miliarda dolarów rocznie, oskarżane są o bezczynność wobec rebelii szerzącej się na wschodzie Konga.
Na obszarze tym działa co najmniej sześć różnych organizacji rebelianckich, najczęściej reprezentujących lokalne grupy narodowościowo-plemienne. Zbrojne grupy terroryzują mieszkańców, dokonują mordów i prowadzą rabunkowe wydobycie cennych surowców mineralnych.
Największe z nich (jak M23, Sheka, FDLR) mają kilka tysięcy dobrze uzbrojonych bojowników i bez trudu odpierają ataki kongijskich sił rządowych. W grudniu partyzanci z grupy M23 zajęli na dwa tygodnie milionowe miasto Goma. W ogólnym chaosie grupy rebelianckie walczą też między sobą. Liczące 4 tys. żołnierzy oddziały RPA przebywają już od dawna w Kongu, jednak rząd w Pretorii, działając na podstawie mandatu regionalnej organizacji Wspólnota Rozwoju Południa Afryki (SADC), zamierzają zmienić taktykę działania. Siły pokojowe ONZ nie mogły prowadzić akcji ofensywnych, a ich mandat ograniczał się do odpierania ewentualnych ataków. Teraz mają otrzymać prawo do ścigania rebeliantów.