Niespodziewany powrót Hugo Chaveza z leczenia na Kubie do Caracas zaskoczył zarówno zwolenników prezydenta w Wenezueli, jak i analityków politycznych. Jedni i drudzy spodziewali się najgorszego – tyle że przeciwstawnymi uczuciami.
Popierający „rewolucję boliwariańską" Wenezuelczycy modlili się o zdrowie 58-letniego prezydenta, gdy tymczasem politolodzy zastanawiali się nad konsekwencjami zmian politycznych po jego ewentualnej śmierci.
Przyczynkiem do rozważań o przyszłości sojuszu lewicowych przywódców Ameryki Łacińskiej stał się też weekendowy triumf wyborczy prezydenta Ekwadoru Rafaela Correi, który w razie odejścia Chaveza mógłby stać się nieformalnym przywódcą lewicowego aliansu latynoskiego.
Na razie Chavez nie wraca jeszcze do aktywnej polityki, jednak oficjalna propaganda wenezuelska z coraz większym optymizmem pisze o jego szansach pokonania wykrytej w 2011 r. choroby nowotworowej. Sam Chavez, od pewnego czasu aktywny na Twitterze, napisał do swoich wyborców: „Powróciliśmy do wenezuelskiej ojczyzny. Dzięki ci Boże! Dziękuję mój umiłowany narodzie! Tu będziemy kontynuować leczenie". W odpowiedzi w kilku dzielnicach Caracas w niebo wystrzeliły fajerwerki.
Chavez jest popularny nie tylko we własnej ojczyźnie. Dzięki dostawom taniej wenezuelskiej ropy za dobroczyńcę uważają go także mieszkańcy Kuby, Jamajki, Dominikany, Nikaragui i Urugwaju. Co więcej – warunki zapłaty za ten surowiec są bardzo korzystne (np. w postaci dostaw płodów rolnych).