Rezygnacja z atomu okazała się za droga

Dwa lata po katastrofie w Fukushimie Tokio musi płacić krocie za import ropy i gazu, aby zastąpić tanią energię jądrową. Japończycy mają tego dosyć

Publikacja: 13.03.2013 21:13

Na 50 reaktorów atomowych w Japonii działają tylko dwa

Na 50 reaktorów atomowych w Japonii działają tylko dwa

Foto: PAP/EPA

Red

Poza Czarnobylem w historii energetyki jądrowej nie zdarzyła się większa katastrofa niż ta w Fukshimie. Kataklizm pochłonął 19 tysięcy ofiar i kosztował kraj dziesiątki miliardów dolarów. Jednak dziś Japonia znów stawia na rozwój elektrowni jądrowych. Okazało się, że dla pozbawionego bogactw naturalnych archipelagu alternatywy po prostu nie ma. Na razie na 50 reaktorów atomowych działają tylko dwa.

Ale już w lipcu władze mają przedstawić nowe, o wiele bardziej wyśrubowane normy bezpieczeństwa. Koszt wprowadzenia ich w życie, oceniany na 11 mld dolarów tylko dla 15 najnowocześniejszych siłowni, będzie ogromny. Ale mimo to być może już na początku roku przynajmniej niektóre elektrownie znów zaczną produkować prąd.
Premier Yoshihido Noda, który w grudniu ubiegłego roku z kretesem przegrał wybory parlamentarne, forsował całkowicie odmienny pomysł. Chciał, aby najdalej do 2030 roku wszystkie japońskie elektrownie jądrowe zostały ostatecznie zamknięte. Jednak od czasu tsunami, które zmiotło elektrownię w Fukushimie, nie zdołał on przedstawić wiarygodnej alternatywy dla taniej energii atomowej. Skutek: Japonia zaspokaja tylko 4 procent swoich potrzeb energetycznych ze źródeł krajowych. Resztę musi importować.

Japończycy zaczęli w szczególności na ogromna skalę sprowadzać skroplony gaz (LNG). Rachunek, który nabija kieszeń przede wszystkim producentów w USA, skoczył aż o 70 proc. Po raz pierwszy od 30 lat w ubiegłym roku bilans handlowy Tokio zamknął się z tego powodu na minusie.

Wysokie koszty energii coraz bardziej utrudniają także Japonii przełamanie recesji. Podczas gdy w Chinach tylko w tej chwili powstaje 30 reaktorów jądrowych, a 50 kolejnych jest planowanych, w Korei Południowej buduje się ich 11 dalszych, japońskie koncerny muszą płacić o wiele więcej za energię od swoich największych konkurentów. Z opublikowanego niedawno sondażu co prawda wciąż wynika, że tylko 18 procent mieszkańców kraju chce „na stałe” oprzeć rozwój kraju na energetyce jądrowej. Pozostali woleliby w perspektywie kilkudziesięciu lat doprowadzić do zamknięcia wszystkich siłowni. Ale to tak naprawdę tylko teoretyczne rozważania. Równocześnie bowiem rekordowym (70 procent) poparciem cieszy się nowy premier i lider Partii Liberalno-Demokratycznej (LDP) Shinzo Abe, otwarty zwolennik odbudowy potencjału jądrowego kraju.

– Abe będzie konsekwentnie dążył do obalenia planu zamknięcia siłowni jądrowych do 2030 roku. I dopnie swego, bo nie ma w tej chwili żadnych poważnych rywali – podkreśla Jeffrey Kingston, ekspert ds. energetycznych w japońskim oddziale Temple University.
Japończycy mają nadzieję, że energia jądrowa pozwoli po latach marazmu na powrót do w miarę szybkiego rozwoju gospodarczego.

Staraniom Abe kibicuje także świat. Z powodu gwałtownego wzrostu popytu na gaz ze strony japońskich importerów ceny tego surowca w całej Azji gwałtownie wzrosły (o 55 proc.), komplikując plany rozwoju w całym regionie. Na powrocie Japonii do atomu zależy także Amerykanom. Przez ostatnie dziesięciolecia koncerny energetyczne obu krajów podjęły ścisłą współpracę, opracowując wiele wspólnych technologii. Powstały potężne konsorcja jak te, łączące Hitachi z General Electric czy Toshibę z Westinghouse. Skandal z Fukishimą rikoszetem dotyka więc także amerykańskich potentatów.

Mimo wszystko o katastrofie zapomnieć nie będzie łatwo.Wciąż ponad 300 tysięcy Japończyków mieszka w prowizorycznych warunkach. I choć rząd przeznaczył już 16 mld dolarów na likwidację skażonego gruzu, śmieci i materiałów radioaktywnych, do tej pory udało się usunąć mniej niż połowę z nich.

Najwięcej czasu będzie jednak potrzeba na rozebranie samej siłowni w Fukushimie – co najmniej kilkadziesiąt lat. Tak długo, jak stoi, nikt nie uwierzy, że energetyka jądrowa może być tania i czysta – jak to wmawiano Japończykom jeszcze całkiem niedawno. Ale dziś wiedzą oni także i to, że nie jest ona łatwo zastępowalna.

Poza Czarnobylem w historii energetyki jądrowej nie zdarzyła się większa katastrofa niż ta w Fukshimie. Kataklizm pochłonął 19 tysięcy ofiar i kosztował kraj dziesiątki miliardów dolarów. Jednak dziś Japonia znów stawia na rozwój elektrowni jądrowych. Okazało się, że dla pozbawionego bogactw naturalnych archipelagu alternatywy po prostu nie ma. Na razie na 50 reaktorów atomowych działają tylko dwa.

Ale już w lipcu władze mają przedstawić nowe, o wiele bardziej wyśrubowane normy bezpieczeństwa. Koszt wprowadzenia ich w życie, oceniany na 11 mld dolarów tylko dla 15 najnowocześniejszych siłowni, będzie ogromny. Ale mimo to być może już na początku roku przynajmniej niektóre elektrownie znów zaczną produkować prąd.
Premier Yoshihido Noda, który w grudniu ubiegłego roku z kretesem przegrał wybory parlamentarne, forsował całkowicie odmienny pomysł. Chciał, aby najdalej do 2030 roku wszystkie japońskie elektrownie jądrowe zostały ostatecznie zamknięte. Jednak od czasu tsunami, które zmiotło elektrownię w Fukushimie, nie zdołał on przedstawić wiarygodnej alternatywy dla taniej energii atomowej. Skutek: Japonia zaspokaja tylko 4 procent swoich potrzeb energetycznych ze źródeł krajowych. Resztę musi importować.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1017