Obywatele Chin nie wykazują na ogól niemal zerowe zainteresowanie swymi politykami. Z Bo Xilai jest jednak inaczej. Jego spektakularny upadek ze szczytów władzy odbił się szerokim echem. Małżonka Bo, Gu Kailai, zamordowała wraz z zaufanym współpracownikiem brytyjskiego biznesmena Neila Heywooda, z którym łączyły ją relacje finansowe.

Śmierć Brytyjczyka była początkiem końca kariery Bo Xilai, który miał wielkie szanse, aby zostać członkiem Stałego Komitetu Biura Politycznego, a więc gremium, które realnie rządzi Chinami.

Akt oskarżenia nie zarzuca Bo Xilai’owi udziału w tej zbrodni, lecz jej tuszowanie. Miał oddawać się korupcji i nadużywać władzy, gdy kierował organizacją partyjną w mieście Chongqing zamieszkanym wraz z okręgiem przez ponad 30 mln osób. Wsławił się tam skuteczną walką z korupcją i przestępczością zorganizowaną. Sam brał przy tym łapówki. Uszłoby mu to na sucho, gdyby nie sprawa jego żony. Jest już po wyroku kary śmierci, który zamieniony zostanie prawdopodobnie na dożywocie.

– Czy przyjęcie 1,1 mln dol. jest w ogóle łapówką? – pytał wczoraj jeden z chińskich internautów, komentując proces Bo Xilai’a. Jest to suma śmieszna jak na chińskie warunki i stąd komentarze tego rodzaju. Równowartość 1,1 mln dol. miał Bo Xilai przyjąć w czasach, gdy był jeszcze burmistrzem miasta Dalia. W sumie miał się wzbogacić o prawie 21 mln juanów w ciągu dziesięciu lat. I ta suma wzbudza śmiech znawców funkcjonowania chińskiej machiny biurokratycznej. Więcej zapewne wydał w ostatnim czasie syn Bo Xilai’a na studiach w USA, gdzie rozbijał się czerwonym ferrari.

Wyrok zapadnie we wrześniu.