Twierdząco na to pytanie odpowiada szef brytyjskiej dyplomacji, który oświadczył wczoraj, że brak możliwości reakcji w odpowiedzi na zbrodnie „byłby sytuacją nie do przyjęcia". O „pewnych okolicznościach", w których można obejść brak decyzji Rady, mówi też szef MSZ Francji. Ale jakie to okoliczności i jakie zapisy prawa międzynarodowego dają takie możliwości – William Hague ani Laurent Fabius nie wyjawili.
Po ataku chemicznym pod Damaszkiem (według opozycji zginęło ponad tysiąc osób), w Waszyngtonie, Paryżu czy Ankarze zaczęły się debaty nie tylko wojskowych strategów, ale również prawników. Rezolucji Rady Bezpieczeństwa w tej sprawie z pewnością nie będzie. Odkąd wiosną 2011 r. zaczęła się rewolucja w Syrii, sprzyjające tamtejszemu rządowi Rosja i Chiny już trzy razy wetowały rezolucje i to takie, które zaledwie potępiałyby Damaszek za ataki na cywilów.
Moskwa i Pekin odrobiły lekcję z Bałkanów, Iraku i Libanu. Tym razem żadnych furtek umożliwiających Zachodowi działanie pod szyldem Rady Bezpieczeństwa nie zostawiły. A że państwa zachodnie umieją je wykorzystywać, udowodniły m.in., gdy jesienią 2002 r. Rada zagroziła Irakowi bliżej niesprecyzowanymi „poważnymi konsekwencjami", jeśli nie zastosuje się do wcześniejszych rezolucji ONZ. Później państwa tzw. koalicji antyirackiej zinterpretowały ten zapis jako podstawę prawną do rozpoczęcia inwazji. W marcu 2011 r., podczas głosowania nad rezolucją nr 1973 w sprawie zakazu lotów nad Libią i ochrony ludności cywilnej, Rosja – działając m.in. pod presją Ligi Arabskiej – wstrzymała się od głosu. Na Kremlu zawrzało, gdy wkrótce potem okazało się, że przyjęte postanowienia potraktowano jako zielone światło do interwencji.
Teraz nie ma rezolucji, nie powinno być problemu. Szczególnie że prezydent Barack Obama oświadczył, iż nie wydałby rozkazu do operacji w Syrii, jeśli miałaby być niezgodna z prawem. I teoretycznie to powinno zamknąć drogę interwencji, bo od dziesięcioleci za fundament stosunków międzynarodowych uważana jest zasada suwerenności. W jej myśl wojna domowa rozgrywająca się na terytorium państwa członkowskiego ONZ jest wyłącznie jego sprawą. Tu jednak teoria się kończy, a zaczyna Syria.
Z analiz doradców prawnych brytyjskiego rządu i Departamentu Stanu, których fragmenty publikowano w mediach, wynika, że interwencję można uzasadnić np. atakami z terytorium syryjskiego na Turcję (zginęło w nich kilkadziesiąt osób w ciągu ostatniego roku), członkowie NATO mają zatem prawo odpowiedzieć w obronie swego członka. Kolejny argument: działając na prośbę Syryjskiej Koalicji Narodowej, nie ma mowy o o pogwałceniu zasady suwerenności. Za „prawowitą przedstawicielkę syryjskich władz" uznały ją bowiem m.in. Francja, USA oraz kilkadziesiąt innych państw.