Czują się bardzo silni. Kandydat rządzącego od roku Gruzińskiego Marzenia Giorgi Margwelaszwili powiedział, że nie wyobraża sobie drugiej tury wyborów, to znaczy, że w pierwszej mogłaby go poprzeć mniej niż połowa głosujących.
A jeżeli by do niej doszło, co jest „czystą spekulacją" – podkreślił jak przystało na filozofa z wykształcenia – to on w niej nie wystartuje.
Tą wypowiedzią wprawił w niemały kłopot bardziej doświadczonych politycznie przedstawicieli obozu władzy (44-letni Margwelaszwili był krótko ministrem edukacji, a wcześniej zajmował się nauką i działał w organizacjach pozarządowych). Przewodniczący parlamentu i lider zasłużonej dla niepodległej Gruzji Partii Republikańskiej Dawid Usupaszwili musiał tłumaczyć, że groźba niewystartowania w uwłaczającej godności drugiej turze była metaforą i nie należy jej brać dosłownie.
Margwelaszwili traktuje jednak te wybory, jak rozliczenie z „dyktaturą Saakaszwilego", i nie wyobraża sobie, by Gruzini za nią tęsknili, a wyrazem tęsknoty byłoby, gdyby przynajmniej połowa nie zagłosowała na niego. Mimo że kandydatów jest aż 23.
Micheil Saakaszwili, który doszedł do władzy w wyniku rewolucji róż z 2003 roku i stał się najbardziej prozachodnim przywódcą na Kaukazie, najważniejsze wybory przegrał rok temu. I były to wybory parlamentarne, które w wyniku zmiany konstytucji w 2010 roku po raz pierwszy decydowały o prawdziwej władzy.