– Koreę Północną od innych stalinowskich dyktatur różniło w zasadzie jedno: osób wysoko postawionych nie zabijano po pokazowych procesach. Nic, przynajmniej fizycznie, im nie groziło – twierdzi prof. Andriej Lankow z seulskiego Uniwersytetu Kookmin.
Tak było aż do czwartku, gdy przed trybunałem wojskowym stanął Dzang Song Thaek, wuj Kim Dzong Una uważany za szarą eminencję reżimu. Następnego dnia oficjalna agencja prasowa KCNA podała, że na 67-letnim Dzangu wykonano wyrok śmierci za „niewyobrażalne przestępstwa i zbrodnie".
Reżimowa agencja ogłosiła, że „odrażającej ludzkiej szumowinie" postawiono 22 zarzuty, w tym działalności kontrrewolucyjnej, „której celem było obalenie kierownictwa partii i państwa oraz zniszczenie socjalistycznego systemu", korupcji, nadużywania alkoholu i narkotyków, a także rozwiązłości seksualnej. KCNA podała, że Dzang przyznał się do winy.
Dalej było jak u Orwella: zdjęcia polityka uważanego dotąd za numer dwa w państwie zniknęły z miejsc publicznych, mediów, a nawet z portretów, na których był z Kim Dzong Unem. Zdaniem prof. Lankowa od lat 60. w Korei Północnej, jeśli kogoś z grona najważniejszych osób w państwie oskarżano o przestępstwa, najczęściej był wysyłany karnie na głęboką prowincję do pracy fizycznej lub po prostu znikał.
Kim Dzong Un, który przejął władzę po zmarłym dwa lata temu ojcu, czystkę na szczytach władzy prowadził już od jakiegoś czasu. J. Dana Stuster z Foreign Policy zauważa, że z ośmiu najważniejszych osób w kraju, które w orszaku żałobnym prowadziły trumnę zmarłego Kim Dzong Ila, poza jego synem0 tylko dwie zachowały stanowiska. Poza straconym w ubiegłym tygodniu Dzang Song Thaekiem z życiem zapewne nie uszli kierujący służbą bezpieczeństwa U Tong Chuk oraz szef sztabu generalnego Ri Yong Ho. Obaj zaginęli wkrótce po pogrzebie, a ich nazwiska zniknęły z list partyjnych. Kolejnych dwóch członków orszaku zdymisjonowano.