Chris Christie, republikański gubernator stanu New Jersey musi tłumaczyć się oczywistego nadużycia władzy przez swoich współpracowników. Wizerunkowy cios może uniemożliwić mu starania o Biały Dom w 2016 roku.
Afera sięga przedwyborczej jesieni 2013 roku i dotyczy miasteczka Fort Lee położonego nad rzeką Hudson, przy jednej z trzech przepraw drogowych, łączących New Jersey z Manhattanem. W ramach politycznej zemsty za brak poparcia dla gubernatora New Jersey w kampanii wyborczej burmistrza miasta postanowiono ukarać, utrudniając mu przy tym reelekcję.
Z dnia na dzień tysiące kierowców próbujących przejechać z Fort Lee na Manhattan ugrzęzło w korkach, bo władze stanowe postanowiły zamknąć pasy ruchu prowadzące na jedyną pobliską przeprawę do Nowego Jorku: most Waszyngtona. Używając odniesień do polskiej rzeczywistości wyglądało to trochę tak, jakby mieszkańcom Saskiej Kępy równocześnie utrudniono dostęp do mostów – Łazienkowskiego i Poniatowskiego.
Burmistrz Fort Lee Mark Sokolich jest demokratą, Christie – republikaninem. Sprawy nie dało się zamieść pod dywan, bo na jaw wyszły e-maile, jakie wymieniali między sobą doradcy gubernatora. Otwartym tekstem uzgadniali on szczegóły politycznej zemsty. Fakt, że z tak małostkowych przyczyn utrudniono życie tysiącom ludzi nie mógł pozostać niezauważony.
Christie zwolnił osoby zaangażowane w skandal i zwołał konferencję prasową, podczas której publicznie przepraszał, utrzymując jednak, iż nic nie widział o sprawie. "Nie ma usprawiedliwienia dla takich działań. Nie da się usprawiedliwić okłamywania gubernatora" – podkreślał, próbując odciąć się od afery.