Wtorek był najkrwawszym dniem w dotychczasowej historii konfliktu. Do tej pory informowano o śmierci co najmniej 15 osób, w tym, jak twierdziło ukraińskie MSW, siedmiu milicjantów.
Wieczorem sytuacja w Kijowie była dramatyczna. Wjazd do trzymilionowej metropolii został zamknięty. Nie działało metro. Na Majdanie trwały walki Berkutu z demonstrantami. Płonęły barykady i namioty stojące tam od końca listopada ubiegłego roku. Na jednej z barykad obrońcy Majdanu spalili transporter opancerzony.
Przywódcy opozycji słali dramatyczne apele do światowych przywódców. Prezydent Wiktor Janukowycz milczał. Nie odbierał telefonów od wiceprezydenta USA Joe Bidena i kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Późnym wieczorem zgodził się na spotkanie z przywódcami opozycji Witalijem Kliczką i Arsenijem Jaceniukiem.
– Janukowycz ma poważny dylemat, gdyż są oznaki, że traci poparcie wiernych mu do niedawna oligarchów – tłumaczył „Rz" prof. Myrosław Popowycz, publicysta. Z apelem o zakończenie konfliktu wystąpił wczoraj Rinat Achmetow, najbogatszy Ukrainiec. „Pokojowo nastawieni ludzie nie powinni cierpieć" – napisał. Poparł go Wiktor Pińczuk, miliarder i zięć byłego prezydenta Leonida Kuczmy.
Napięcie na ulicach Kijowa wzrastało od rana, gdy tysiące demonstrantów ruszyły w kierunku siedziby Rady Najwyższej, ukraińskiego parlamentu. Na wtorkowej sesji miała być przedyskutowana sprawa zmiany konstytucji i przywrócenia zapisów ustawy zasadniczej z 1996 roku, która znacznie ograniczała uprawnienia prezydenta. Było to jedno z żądań opozycji. Jednak sprawy konstytucji nie umieszczono w porządku obrad. – Przewodniczący parlamentu uzyskał jasne instrukcje z Bankowej (siedziba prezydenta – red.), aby nie dopuścić do tego za żadną cenę – wyjaśnił po południu Witalij Kliczko, jeden z liderów opozycji.