W nocy z poniedziałku na wtorek specjalne oddziały ukraińskiej milicji wtargnęły do zajętego dzień wcześniej przez rosyjskich manifestantów budynku regionalnej administracji w Charkowie.
– Separatyści użyli przeciw milicji granatów i broni palnej – relacjonował kilka godzin później w parlamencie p.o. prezydenta Ołeksandr Turczynow.
W błyskawicznej operacji, w której obyło się bez ofiar śmiertelnych, zatrzymano 70 osób. Zostały przewiezione do Połtawy, gdzie czekają na wyrok sądowy. Milicja uderzyła także w Doniecku, gdzie udało jej się odbić budynek służby bezpieczeństwa. Nadzór nad operacją osobiście objął szef MSW Arsen Awakow, który po raz pierwszy od obalenia Wiktora Janukowycza półtora miesiąca temu pojechał na wschód Ukrainy.
Nawet kara dożywocia
Mimo wszystko separatyści wciąż zajmowali dzisiaj budynki władz regionalnych w Doniecku i Ługańsku, gdzie nawet podłożyli ładunki wybuchowe i wzięli 60 zakładników. Opanowali także maszt nadawczy w Charkowie, domagając się zwiększenia rosyjskich programów w telewizji.
Zatrzymanym separatystom grożą surowe kary za działanie na rzecz rozpadu kraju: w przypadku udowodnienia zdrady stanu sięgające nawet dożywocia. Nowe, zaostrzone przepisy przyjęła we wtorek Rada Najwyższa, choć nie bez kontrowersji. Przeciw nowym regulacjom próbował występować lider komunistów Petro Simonienko. W końcu został od mównicy odsunięty siłą, a rezolucja przeszła 230 głosami w 450-osobowym parlamencie. Turczynow zapowiedział także, że Rada Najwyższa rozpatrzy delegalizację tych partii politycznych, które działają na rzecz rozpadu kraju.