Nigdy nie powiedziałem publicznie czy prywatnie, że Izrael jest państwem apartheidu – zapewnia John Kerry, szef Departamentu Stanu USA. Jednak słowo „apartheid" padło w kontekście Izraela. – Państwo unitarne może być państwem apartheidu z obywatelami drugiej kategorii – powiedział Kerry kilka dni temu. Słowa te wywołały sprzeciw środowisk żydowskich zarówno w Izraelu, jak i na świecie, zwłaszcza w USA.
Tym bardziej że Kerry już jakiś czas temu został przez nie oskarżony o stronniczą mediację w konflikcie pomiędzy Palestyńczykami a Izraelem. Krytykował izraelski boom budowlany na terenach okupowanych i zarzucił premierowi Beniaminowi Netanjahu, że niesłusznie domaga się od Palestyńczyków uznania Izraela za państwo żydowskie. – Oficjalne potwierdzenie, że Izrael jest państwem żydowskim, mogłoby być interpretowane jako zrzeczenie się przez Palestyńczyków żądania prawa powrotu dla wysiedlonej ludności arabskiej – tłumaczy „Rz" David Horowitz z „The Times of Israel".
Kontrowersje wokół Johna Kerry'ego były ostatnim akcentem w zainicjowanym przed niemal rokiem przez Baracka Obamę procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie. W tych dniach miały zostać zakończone negocjacje izraelsko-palestyńskie i powstać zręby przyszłego porozumienia pokojowego. Kerry odbył w tym celu kilkanaście podróży na Bliski Wschód. Wszystko na nic.
– Przyczyn jest wiele, ale obecną próbę porozumienia pogrzebały dwie sprawy. Palestyńczycy nie chcą zrezygnować z żądania powrotu na swe ziemie przymusowych uchodźców i ich potomków z terenów, na których powstało Państwo Izrael. Izraelczycy nie chcą z kolei oddać całej ziemi należącej wcześniej do Palestyńczyków – mówi „Rz" Stefan Vopel, ekspert Fundacji Bertelsmanna.
Kontrowersyjne pojednanie
John Kerry nie ma złudzeń, że fiasko negocjacji jest dziełem obu stron konfliktu. Powtarza to przy każdej okazji, czym nie przysparza sobie zaufania żadnej ze stron.