– Dopiero od miesiąca ukraińska straż graniczna zaczęła stawiać punkty kontrolne na głównych drogach i liniach kolejowych z Rosji – mówi „Rz" ppłk Dmitry Tymczuk, szef ukraińskiego Centrum „Informacyjnego Oporu". – Poziom korupcji i brak kadr spowodowały, że broń stamtąd można było przemycać wagonami. W jaki sposób może być kontrolowana granica, jeżeli wielu żołnierzy straży granicznej ma w rodzinach przemytników. Dlatego dziś funkcjonariuszy straży przerzucają z zachodnich granic na wschód.
Niebezpieczeństwo inwazji rosyjskich „ochotników" na Ukrainę potwierdził ambasador Rosji przez ONZ Witali Czurkin. „Nie wykluczam, że wkrótce na Ukrainę przybędzie dużo ochotników. To nie znaczy, że Rosjanie wtargnęli na Ukrainę. To prywatna sprawa każdego [wyjeżdżającego]" – napisał wczoraj Czurkin na Twitterze.
– Zaobserwowaliśmy duży ruch na granicy z Naddniestrzem. Przyjeżdżają stamtąd najemnicy, kierujący się do południowych regionów Ukrainy – mówi Tymczuk. – Podobni „turyści" jadą również z okupowanego Krymu. Mają ukraińskie paszporty, a to znacznie utrudnia wyłowienie ich przy przekraczaniu granicy. Dziś na Ukrainie jest około 300 rosyjskich żołnierzy. Stanowią główną siłę separatystów, reszta to obywatele Ukrainy i tzw. ochotnicy Putina, czyli najemnicy.
– Ich działania koordynują funkcjonariusze rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU, którzy stanowią największe zagrożenie – dodaje. – Najważniejszym problemem jednak jest to, że na stronę separatystów przechodzą ukraińscy milicjanci, których rosyjscy agenci przeciągają, obiecując wysokie rosyjskie pensje.
Wszystko wskazuje na to, że masowy napływ „ochotników" i rozruchy przez nich wywołane mają zastąpić bezpośrednią rosyjską inwazję. - Myślę, że prezydent Putin może osiągnąć swoje cele na wschodzie Ukrainy bez przekraczania granicy przez jego siły – powiedział we wtorek dowódca sił NATO w Europie gen. Philip Breedlove.