Połączone siły armii irackiej, Kurdów oraz ochotników szyickich odniosły pierwszy sukces w walce z dżihadystami z organizacji ISIS, czyli Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu.
Udało im się odbić z rąk islamskich rebeliantów kilka miejscowości położonych na zachód i na południe od Mosulu, drugiego pod względem wielkości miasta Iraku. Sam Mosul znajduje się jednak nadal w rękach dżihadystów. Wydaje się, że ich marsz w kierunku Bagdadu został powstrzymany. Nie oznacza to, że sytuacja została opanowana.
Rząd Nuri al-Maliki liczy nadal na militarną pomoc USA w przywróceniu status quo ante. USA przygotowują plan działania, lecz domagają się od rządu irackiego podjęcia działań jednoczących kraj. Powiedział to wyraźnie sekretarz stanu John Kerry w sobotniej rozmowie telefonicznej Hoszjarowi Serariemu, szefowi dyplomacji Iraku. Amerykanie wysłali już w rejon Zatoki Perskiej atomowy lotniskowiec "George H.W. Bush". – Jest chyba jasne, że dżihadystom ISIS nie uda się utrzymać zajętego w czasie ostatniej ofensywy obszaru i zostaną zmuszeni do odwrotu – przekonuje „Rz" prof. Hillel Frisch z izraelskiego think tanku Begin Sadat Center for Strategic Studies. Jest ich po prostu za mało. Siły ISIS liczą nie więcej niż 6 tys. bojowników i nawet jeżeli przyłączyło się do nich ostatnio wielu sunnitów, trudno im marzyć o opanowaniu obszarów, gdzie większość stanowią szyici.
Dobra passa dżihadystów już się kończy. Ale Irak nie będzie już taki sam
Jednak sytuację w Iraku stara się wykorzystać Iran. Prezydent Hassan Rohani w rozmowie telefonicznej z premierem Maliki zaoferował pomoc w zwalczeniu sunnickich dżihadystów. Miałoby się to odbyć w ramach prawa międzynarodowego. Co taka formuła oznacza, nie wiadomo. Rohani zdementował pogłoski, jakoby Iran wysłał już do Iraku swe jednostki mające bronić szyitów przed sunnitami. W końcu Nadżaf i Kerbela są świętymi miejscami także irańskich szyitów.