Wirus gorączki krwotocznej zabił już w Gwinei, Liberii i Sierra Leone ponad 600 osób. Początkowo centrum epidemii była Gwinea, obecnie szczyt zachorowalności przypada na Sierra Leone. Według lekarzy bez Granic w kraju tym nie ma odpowiedniej kontroli i choroba szybko się rozprzestrzenia.
Na gorączkę krwotoczną spowodowaną wirusem Ebola nie ma lekarstwa. Jedynym sposobem na zmniejszenie liczby przypadków jest odizolowanie już zakażonych osób. Tymczasem choroba wystąpiła w rejonie, w którym migracje ludności są na porządku dziennym, a służba zdrowia i wiedza na temat choroby są niewystarczające. Na lotniskach w krajach objętych epidemią nie funkcjonuje również wystarczająca kontrola na lotniskach.
Ponadto lekarze obawiają się kolejnych mutacji wirusa, co może spowodować zmianę drogi zakażenia. dotychczas odbywa się ono poprzez bezpośredni kontakt z chorym. - Mutacja może spowodować, że wirusem będzie się można zakazić nawet poprzez dotknięcie tego samego przedmiotu - mówi profesor Hippolyte Borne z paryskiego centrum szpitalnego Pitie-Salpetriere.
Tydzień temu Światowa Organizacja zdrowia alarmowała, że w Liberii, Gwinei i Sierra Leone od 3 lipca zanotowano już ponad 50 nowych przypadków zakażenia wirusem. 25 z nich zakończyło się śmiercią. Wówczas łączna liczba zakażonych wyniosła 844, a ofiar - 518. Dziś liczba zgonów spowodowanych gorączką krwotoczną wynosi już 603, a osób zakazonych jest ponad 900.
Epidemia Eboli wymyka się spod kontroli