Afgańskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych pochwaliło się sukcesem, jakim było schwytanie Mawlawiego Abdula Rahmana, znanego jako „Palang", jednego z najgroźniejszych przywódców talibów. Został on zatrzymany wraz z trzema innymi dowódcami w północnej prowincji Takhar.
Ten sukces nie zmienia jednak niepokojącego obrazu sytuacji militarnej w kraju. Na południu od kilkunastu tygodni trwa wielka ofensywa islamistów. To skutek wycofania w maju większości amerykańskich jednostek bojowych z prowincji Helmand.
Dla rządu afgańskiego najważniejszym testem zdolności samodzielnego utrzymania władzy jest sytuacja w regionie Sangin, uchodzącym za centrum uprawy maku i produkcji heroiny. Formalnie teren ten kontroluje nadal armia afgańska, jednak w praktyce żołnierze patrolują jedynie okolice baz i centra miejscowości i nie zapuszczają się w odleglejsze obszary z powodu aktywności talibów, którzy dodatkowo zaminowali pobocza dróg.
Islamistów ośmiela przede wszystkim brak wsparcia lotniczego dla sił rządowych. O ile wojska amerykańskie atakowali jedynie szybkimi, głównie nocnymi wypadami, o tyle z wojskiem afgańskim toczą regularne bitwy. Gubernator prowincji Mohammad Naim przyznał, że w walkach zginęło już ponad 900 osób. W szpitalach na południu kraju nie ma dość miejsc, by pomóc nawet najciężej rannym.
O zażartości walk świadczy fakt, że żołnierze w prowincji Kandahar otrzymali rozkaz niebrania jeńców. Wszyscy talibowie mają być rozstrzeliwani. Równocześnie, aby nie wywoływać niechęci do armii, dowódcy otrzymali od rządu zakaz używania artylerii w regionach gęsto zamieszkanych. Wiedząc o tym, talibowie przeprowadzają ataki głównie we wsiach i miasteczkach.