Po dwóch miesiącach trwających w centrum Hongkongu protestów we wtorek siły bezpieczeństwa podjęły bardziej niż dotychczas zdecydowana próbę usunięcia demonstrantów. Wprawdzie liczba uczestników protestów w ostatnich tygodniach znacznie spadła, jednak wciąż kilka tysięcy osób koczuje w centralnej dzielnicy Mong Kok.

Policja podjęła akcję na mocy decyzji sądu z 21 listopada, który nakazał zakończenie blokady kluczowej dla ruchu w centrum metropolii Argyle Street. Obóz demonstrantów przeszkadza tam od końca września funkcjonowaniu miejscowych sklepów, firm i instytucji. Oprócz tego większe grupy kontynuują jeszcze protest w dwóch miejscach w mieście domagając się całkowicie wolnych wyborów szefa miejscowej administracji. Władze w Pekinie nie godzą się na takie rozwiązanie proponując jedynie wybór spośród kilku kandydatów wstępnie zatwierdzonych w Pekinie.

W Mong Kok pojawiły się setki policjantów, którzy zaczęli usuwać demonstrantów z Argyle Street. Wobec oporu byli oni zakuwani w kajdanki i odwlekani do samochodów policyjnych. W obawie przed powtórzeniem starć z połowy października policja nie zdecydowała się jednak na wkroczenia na Nathan Road, gdzie znajduje się największe obozowisko ruchu „Occupy Central".

Sytuacja zmieniła się jednak późnym popołudniem i wieczorem, gdy na wieść o brutalności stróżów prawa po zakończeniu pracy lub zajęć na uczelniach do centrum zjechało się kilka tysięcy młodych ludzi, w większości biorących wcześniej udział w demonstracjach. Doszło do przepychanek z policjantami, którzy mimo użycia gazu pieprzowego i kolejnych zatrzymań nie byli w stanie rozproszyć tłumu.

W ostatnich dniach w szeregach demonstrantów pojawiło się wyraźne zniechęcenie. Większość skłania się ku zakończeniu demonstracji, jednak najbardziej bojowo nastawiona grupa postuluje opór „aż do zwycięstwa". Coraz krytyczniej do demonstrantów nastawieni są też zwykli mieszkańcy niezaangażowani w ruch polityczny, którzy mają za złe radykalnej młodzieży utrudnianie codziennego życia, zwłaszcza w zatłoczonym centrum.