Rz: Za cztery miesiące igrzyska olimpijskie w Rio. Brazylia do tego czasu zażegna kryzys polityczny, będzie gotowa przyjąć miliony kibiców z całego świata?
David Fleischer: Kryzys polityczny dopiero się zaczyna. Aresztowanie Luli da Silvy, byłego prezydenta, jest przesądzone. Nie wiem, czy stanie się to w tym, następnym czy jeszcze kolejnym tygodniu, ale tego nie da się uniknąć. A to wywoła powszechne protesty, manifestacje. Obawiam się, że krwawe. Sportowcy przyjadą więc do kraju rozdartego, a to nie budzi zaufania. Na razie sprzedano tylko połowę biletów na igrzyska; poza protestami mamy jeszcze wirus Zika.
Dla Brazylijczyków sport miał zawsze znaczenie wyjątkowe. Dlaczego teraz los Luli jest ważniejszy?
Bo Lula pozostaje dla wielu Brazylijczyków wielkim bohaterem narodowym, wręcz ikoną. Biedniejsza część społeczeństwa widzi w nim „jednego z nas", człowieka, który choć skończył tylko cztery klasy szkoły podstawowej i pochodził z bardzo biednej rodziny, przebił się przez establishment i doszedł do samego szczytu władzy. Lula zbudował swoją karierę w związkach zawodowych, a to oznaczało, że musiał 24 godziny na dobę ze wszystkimi prowadzić rokowania: z załogą, władzami, pracodawcami. Opanował do perfekcji sztukę negocjowania, co zjednało mu bardzo wielu zwolenników. A jako prezydent dzięki rozbudowaniu programów socjalnych wyciągnął z nędzy przynajmniej 40 milionów ludzi. Dlatego dla wielu Brazylijczyków aresztowanie Luli to sprofanowanie świętości. Władze doskonale o tym wiedzą. Gdy na początku marca został wezwany przez prokuratora na przesłuchanie, zastosowano wszelkie środki ostrożności, byle nie prowokować ludzi. Lula został zabrany nieoznakowanym samochodem, bez kajdanków, na ukryty posterunek na lotnisku. A mimo to doszło do ogromnych manifestacji. Do tego stopnia, że gubernator Sao Paulo bał się, iż straci kontrolę nad sytuacją i był u progu podjęcia decyzji o interwencji armii. A ta mogłaby zacząć strzelać do manifestantów, mógł być dramat.
Dlaczego więc aresztowanie Luli jest nieodzowne?