Stawka jest szczególna. Wybór pierwszego czarnoskórego prezydenta w 2008 r. miał ostatecznie zamknąć dwa wieki konfliktów między czarnymi i białymi mieszkańcami USA. Jednak osiem lat później brutalność policji może to wielkie osiągnięcie podważyć.
Od początku 2015 r. przeszło półtora tysiąca Amerykanów zostało zabitych przez siły porządkowe. Istnieje 21 razy większe prawdopodobieństwo, że statystyczny czarnoskóry Amerykanin stanie się ofiarą brutalności policji niż biały.
Tylko w ubiegłym tygodniu policja znów zabiła Afroamerykanów w Baton Rouge w Luizjanie i w Falcon Heights w Minnesocie. To sprowokowało Micaha Johnsona, 25-letniego czarnoskórego byłego wojskowego, do strzelania w kierunku policjantów w trakcie pokojowej manifestacji w centrum Dallas. Snajper zabił pięciu funkcjonariuszy, zanim sam został zabity przez bombę przenoszoną przez robota. Wcześniej zdążył jednak powiedzieć policjantom, że w ten sposób mści się za śmierć afroamerykańskich ofiar brutalności sił porządkowych.
Tragedia pobudziła do działania już w skali całego kraju ruch Black Lives Matter (życie czarnych ma znaczenie), którego celem jest powstrzymanie brutalności policji.
Obama już na zakończenie warszawskiego szczytu NATO w sobotę poświęcił połowę konferencji prasowej powstrzymaniu fali przemocy. Nie bronił policji, ale próbował wskazać, w jakich warunkach przychodzi jej działać.