Ale podjęta właśnie przez Radę UE decyzja o ostatecznym ustanowieniu w Warszawie siedziby unijnej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej (ASGP) mocno relatywizuje ten obraz, o ile w ogóle go nie podważa.
Oto w czasach rosnącego eurosceptycyzmu nad Wisłą pojawi się instytucja, która przejmie od rządów państw ważne kompetencje w sferze wyjątkowo czułej dla suwerenności narodowej. W razie kryzysu migracyjnego, z jakim w minionym roku miała do czynienia Grecja, agencja będzie mogła nawet bez zgody danego kraju wysłać strażników z innych państw Unii, aby zapewnili szczelność zewnętrznej granicy strefy Schengen. W takim scenariuszu Bugu pilnowaliby Francuzi, Hiszpanie czy Niemcy.
Na takie rozwiązanie musiał się zgodzić PiS i sam Kaczyński. Ale nie koniec na tym. Przez osiem lat koalicja PO–PSL nie chciała rozmawiać z Brukselą o warunkach działania w Warszawie Frontexu, poprzedniczki ASGP. Takie rozmowy, dotyczące już nowej agencji, zdecydował się podjąć dopiero obecny rząd. W ich wyniku Polska przejmie przynajmniej część kosztów działania tej instytucji, zapewni międzynarodowe szkoły dla dzieci jej pracowników, a także udzieli tym ostatnim immunitetu. Wszystko po to, aby dwa kilometry od siedziby PiS mogła funkcjonować licząca tysiąc osób unijna agencja o znaczących i rozrastających się uprawnieniach.
W ten sposób obecna ekipa u władzy pokazuje, że nie tylko potrafi blokować niemiecki pomysł rozdziału uchodźców, ale także przyczynić się do alternatywnego rozwiązania problemu imigracji. Choć nie podoba mu się (często niesłusznie) obecny kształt integracji, to przecież rząd Beaty Szydło najwyraźniej rozumie, że istnienie Unii leży w najbardziej żywotnym interesie Polski. Bo dziś nie ma większego zagrożenia dla Wspólnoty niż wzrost prawdziwie skrajnego populizmu, podsycany niekontrolowanym napływem imigrantów.
>A8