Sejm zdecydował wczoraj, że podpisany w grudniu 2007 roku w Lizbonie traktat reformujący Unię Europejską zostanie ratyfikowany przez parlament.
Za takim sposobem jego przyjęcia opowiedziało się 357 posłów, 55 było przeciw, a 7 wstrzymało się od głosu. Tym samym posłowie odrzucili argumenty rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, który apelował, by tak ważną decyzję podjęło społeczeństwo w referendum.
Według premiera Donalda Tuska dobrze się stało, że to posłowie ratyfikują traktat. – Referendum to zbędny wydatek czasu, pieniędzy i emocji – mówił. Wskazywał też na ryzyko zbyt małej frekwencji, która mogłaby sprawić, że referendum byłoby nieważne. – Kto wierzy, że kilkaset stron skomplikowanego traktatowego tekstu będzie podniecającą lekturą dla milionów uczestników referendum? – pytał premier. – Zapytajcie posłów, kto z nich przeczytał dokument – mówił dziennikarzom.
Innego zdania jest Janusz Kochanowski. – Referendum byłoby szansą na zjednoczenie społeczeństwa wokół wspólnej sprawy. O wynik politycy mogli być spokojni ze względu na bardzo proeuropejskie nastawienie większości ludzi, a o frekwencję powinni sami zadbać – mówi.
Jedyną niespodzianką wczorajszego głosowania był podział w PiS. Aż 55 posłów tej partii było przeciw parlamentarnemu sposobowi ratyfikacji (za opowiedziało się 89). Przeciwko głosowali m.in.: Krzysztof Jurgiel, Bogusław Kowalski, Antoni Macierewicz i Anna Sobecka.