Decyzja zapadła jednogłośnie na porannym spotkaniu szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso z unijnymi komisarzami. – Teraz o losach podwyżki zdecyduje trybunał w Luksemburgu – mówiła rzeczniczka Komisji Pia Ahrenkilde Hansen.
Podczas szczytu Rady Europejskiej w grudniu 20 państw, w tym Polska, Wielka Brytania i Niemcy, postanowiło zablokować podwyżkę o 3,7 procent, uznając, że w czasach kryzysu jest ona niemoralna, a pieniądze powinny zostać przeznaczone na budowę nowej unijnej służby dyplomatycznej.
– W krajach takich jak Łotwa czy Rumunia płace w administracji publicznej zostały obniżone od 20 procent – mówi „Rz" polski ambasador przy UE Jan Tombiński. Dodaje, że w Polsce płace na stanowiskach rządowych są zamrożone od 2000 roku. – Premier Donald Tusk uznał więc, że byłoby niewłaściwe poprzeć podwyżkę, niezależnie od tego, jakie są uwarunkowania prawne – mówi.
Także Brytyjczycy nie chcą słyszeć o wyższych pensjach. – Byli tak wściekli po skandalu z wydatkami naszych deputowanych, że dziś żaden polityk w Wielkiej Brytanii nie ośmieli się zasugerować podwyżek. Wybuchłaby chyba rewolucja – mówi „Rz" brytyjski komentator Ian Dale. Podwyżki nazywa skandalicznymi. – Unijni urzędnicy co roku podwyższają sobie pensje. Najwyższy czas, by ludzie uznali, że jest to kompletnie nie do przyjęcia – mówi.
Jednak Komisja Europejska uważa, że kraje członkowskie nie mogą polityczną decyzją zmieniać przepisów dotyczących podwyżek. W 1972 roku podobna sprawa trafiła do sądu. Wtedy rację przyznano Komisji.