W Rosji zabrzmiały „groźby” pod adresem synoptyków. Minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu zaproponował, by za nieprecyzyjne prognozy uderzyć meteorologów po kieszeni.
– Prognozowanie pogody to sprawa wagi państwowej – zaznaczył Szojgu, przypominając o jego znaczeniu dla lotnictwa i dla rosyjskiej floty. „Jeśli jakaś firma bierze pieniądze za swój produkt, to powinna odpowiadać za jego jakość. To dotyczy i Rosgidrometu” – przytacza słowa ministra dziennik „Wriemia Nowostiej”. Rosgidromet – czyli służba meteorologiczna – znalazł się w tym roku pod ostrzałem. Być może dlatego, że zima wyjątkowo „zaskoczyła kierowców” i zostanie zapamiętana jako czas śnieżnej katastrofy. Niespodziewane opady, porównywane do śnieżnego Armagedonu, paraliżowały rosyjską stolicę – i tak zazwyczaj nieprzejezdną – a warunki pogodowe, nawet dla zaprawionych w bojach Rosjan, stały się głównym tematem rozmów. Jednak pomysł złożenia meteorologów w ofierze moskwian nie przekonał. – Nawet nie wiem, czy się śmiać czy płakać. Co mi z tego, że jakiś meteorolog zapłaci karę, skoro ja i tak swoje w korku odstoję? A z tego, co wiem, to żadna prognoza nie może być pewna w 100 procentach – ocenił wczoraj jeden ze stołecznych taksówkarzy.
Tradycyjnie aktywny na froncie pogodowym był w tym roku burmistrz Moskwy Jurij Łużkow. Już po pierwszej fali śniegów w grudniu to właśnie z ratusza popłynęło ostrzeżenie pod adresem meteorologów. Zamiast zapowiadanych przez synoptyków 1 – 2 cm śniegu, na ulicach w ciągu kilkunastu godzin pojawiła się kilkunastocentymetrowa warstwa. „Jurij Łużkow jest bardzo niezadowolony z pracy synoptyków, którzy nie byli w stanie sporządzić nawet precyzyjnej krótkoterminowej prognozy” – informowało biuro prasowe mera. Meteorolodzy skarżyli się na anomalie, twierdząc, że do ostatniej chwili nic nie wskazywało na nadejście kataklizmu. Obiecali jednak, że zrobią wszystko, by sytuacja się nie powtórzyła.
W trosce o dobro mieszkańców stolicy burmistrz, na długo zanim zima zawitała do Moskwy, zupełnie na poważnie rozważał niekonwencjonalne metody walki ze śniegiem. Zamiast tracić czas i pieniądze na oczyszczanie ulic, zaproponował, by po prostu przeganiać znad stolicy śnieżne chmury za pomocą specjalnych środków rozpylanych przez samoloty. Wedle słów mera plan łączył przyjemne z pożytecznym, gdyż oprócz suchych ulic miał zapewnić ogromne oszczędności. Wywołało to mieszane reakcje w mediach, choć nie brakowało pochwał. Pewien psychoterapeuta zapewniał m. in., że więcej słońca to lepsze samopoczucie, a więc i mniej picia. Bo jak wiadomo, to pochmurna pogoda jest często przyczyną zaglądania do kieliszka. Entuzjazmu tego nie podzielili jednak mieszkańcy podmoskiewskich miejscowości, bo to właśnie na ich głowy spadłby „przepędzony” z Moskwy śnieg. I chociaż Łużkow zapewniał, że dzięki temu pod Moskwą będzie więcej wilgoci, a więc i większy urodzaj, to w końcu z pomysłu zrezygnowano.
[i]-Justyna Prus z Moskwy[/i]