W dorocznym raporcie na temat zatrudnienia i rozwoju społecznego Komisja Europejska stwierdziła, że podatek (w skrócie IMU) powiększył strefę biedy, bo jest społecznie niesprawiedliwy. Premier Monti na początku ubiegłego roku przywrócił zniesiony przez rząd Silvio Berlusconiego podatek od pierwszej nieruchomości i znacznie podwyższył opłaty za następne. Do Skarbu Państwa wpłynęły 24 miliardy euro, ale na spłatę drugiej raty, której termin upłynął w grudniu ub. roku, Włosi zmuszeni byli przeznaczyć swoje trzynastki. W dużych miastach opłaty sięgały od 1000 do 1500 euro.
Uwagi Komisji może przeszłyby bez echa, ale Italia znajduje się w pełni ostrej kampanii wyborczej (wybory odbędą się 24–25 lutego), w której IMU jest jednym z najgorętszych tematów. Rywale zarzucają Montiemu, że wymierzył cios biednym włoskim rodzinom, a Berlusconi od tygodni obiecuje, że jeśli wygra wybory, daninę od pierwszego mieszkania zniesie. Wnioski raportu dały im wszystkim dodatkowy oręż do ręki. Zaskoczony Monti tłumaczył, że wprowadzając IMU, spełnił unijne wymagania, więc nie do końca rozumie krytykę, co wywołało szereg cierpkich komentarzy i pytanie, kto naprawdę rządzi w Italii. Tym bardziej że premier natychmiast obiecał wprowadzić konieczne korekty.
Płynącej z Brukseli krytyce, którą uznano za „friendly fire", bo wszyscy dostojnicy i instytucje Unii, wraz z kanclerz Merkel i prezydentem Hollande'em, otwarcie wspierają Montiego, towarzyszyła publikacja porażających danych, z których wynika, że w tej chwili bezrobocie wśród młodych Włochów (15–24 lata) wynosi aż 37,5 proc., przy unijnej średniej 24 proc. Nie lepiej z innymi parametrami. W ciągu roku całkowite bezrobocie wzrosło o 3 proc. (do 11,1), na rynku nieruchomości zawarto aż o 25 proc. transakcji mniej, sektor budowlany zanotował spadek o 20 proc., Włosi kupili o 21 proc. mniej samochodów, dług publiczny wzrósł o 80 mld euro i wynosi obecnie 126 proc. PKB, który skurczył się o co najmniej 2,5 proc. Jeśli zaś chodzi o presję fiskalną (55 proc.), Italia została mistrzem świata, wyprzedzając Danię.
Tymi ponurymi statystykami żonglują adwersarze Montiego, przekonując Włochów, że to wina jego rządów, które polityką drastycznych cięć, oszczędności i podatków zdusiły gospodarkę, doprowadzając kraj do katastrofy. Oskarżają premiera, że działa w interesie banków, finansjery i Unii, nie przejmując się losem narodu. Dystyngowany, flegmatyczny i bardziej brytyjski niż włoski profesor ekonomii nie bardzo potrafi się bronić przed zarzutami. Unika wdawania się w awantury, choć zapowiada, że chętnie zmierzy się ze swymi przeciwnikami w debacie telewizyjnej. Jak dotąd ta taktyka przynosi fatalne rezultaty. Notowania Montiego spadły do 12,5 proc.
Natomiast skazany przez wszystkich na porażkę Berlusconi nie znika z telewizora. Szermuje tanim populizmem, tłumacząc, że upadek jego rządu był dziełem międzynarodowego spisku z kanclerz Merkel w roli głównej. Jest to powtarzany w różnych telewizjach ten sam show, który daje mu 21 proc. poparcia (wzrost o 5 pkt ciągu kilku tygodni). Wszystko wskazuje więc na to, że głównym przeciwnikiem lewicowej Partii Demokratycznej (38 proc.) będzie znów Berlusconi, który chce tylko... posady ministra gospodarki.