– Za czasów Eduarda Szewardnadzego panował u nas totalny bałagan. Nie działało nic, nawet podsłuchy. Nowa władza funkcjonuje jak sprawna maszyna, więc i podsłuchy działają. Wiadomo też, że inne niż oficjalne poglądy są niemile widziane – uważa Mamuka Areszidze. Jak mówi, opozycja wydała dyspozycje swym aktywistom na prowincji – jeśli będzie ktoś dzwonił i przedstawiał się jako instytut badania opinii publicznej, trzeba mówić jedno: popiera się prezydenta Micheila Saakaszwilego i rządzącą partię Ruch Narodowy.
Przez kilka dni po tym, jak prezydent nieoczekiwanie oświadczył, że postąpi zgodnie z biblijną zasadą: proście, a będzie wam dane, i zgadza się na przedterminowe wybory prezydenckie, wszyscy w Gruzji zastanawiali się, kto będzie rywalizował z prezydentem.
Niedługo było już jasne; podzielona opozycja ma zamiar wystawić wspólnego kandydata. Kiedy w końcu poznano jego nazwisko, zapanowała konsternacja.
– Lewan Gaczencziladze to gorący patriota. W ogóle to dobry chłopak – tłumaczył jeden z liderów opozycji Dawid Zubaraszwili, gdy pytałam, kim jest kandydat opozycji.
Kiedy słuchało się opozycjonistów i analityków, jak starali się wyjaśnić zagranicznym dziennikarzom, kim jest 43-letni kandydat opozycji na prezydenta Gruzji, odnosiło się dziwne wrażenie.
– Gaczencziladze wywodzi się z kręgów złotej młodzieży Tbilisi. To biznesmen, który założył firmę Georgian Wines – mówił mi politolog Mamuka Areszidze.
Dyplomatycznie stwierdził, że "nie jest on może politykiem, ale raczej mówcą wiecowym".
Inny z analityków opowiadał, że "kandydat ma duży temperament i oddziałuje na tłum", ale nie chciał rozwijać tego wątku. Kiedy jednak w trakcie naszej rozmowy zadzwonił do niego przedstawiciel amerykańskiego banku, by zasięgnąć informacji o sytuacji w Gruzji, analityk był już bardzo precyzyjny – Gaczencziladze to błazen. W czasie wiecu przed parlamentem krzyczał tylko: Misza, wynoś się z urzędu, i wyzywał prezydenta ordynarnymi słowami.
Wybór opozycji świadczy o tym, że wybory prezydenckie nie będą w Gruzji głosowaniem na konkretnego kandydata, ale przeciwko Micheilowi Saakaszwilemu.
Swoją kandydaturę ma zamiar zgłosić też kontrowersyjny oligarcha Badra Patarkaciszwili, który zapowiada, że użyje wszystkiego, co posiada – pieniędzy, popularności i mediów – by zwalczyć "oparty na terrorze reżim Saakaszwilego".
Patarkaciszwili jest, obok koncernu Ruperta Murdocha, współwłaścicielem telewizji Imedi, która stała się trybuną opozycji. Imedi w przeciwieństwie do telewizji państwowej dociera do każdego zakątka Gruzji, ale została zamknięta przez władze tuż przed ogłoszeniem stanu wyjątkowego.
– Kroplą, która przelała czarę, było to, że Imedi wzywała mieszkańców Tbilisi, by przybiegli na pomoc demonstrantom. Podawała, że policja zamierza wedrzeć się do kościoła, gdzie schronili się w czasie zamieszek ludzie – opowiada jeden z gruzińskich intelektualistów. – Władze zresztą od dawna nienawidziły tej telewizji, która, jednostronnie i dość niesprawiedliwie, przedstawiała sytuację. Ale zamknięcie Imedi było błędem, za który krytykuje nas cały świat.
I dodaje, powtarzając opinię krążącą po Tbilisi: – Nie można bezkarnie niszczyć własności Ruperta Murdocha.
– Jest taki człowiek, który gdyby chciał, zostałby prezydentem Gruzji. Proszę zapamiętać to nazwisko: Bidzina Iwaniszwili. W świecie nie jest znane, ale zna je każdy Gruzin – mówi jeden z politologów związanych z opozycją.
Iwaniszwili nie spotyka się z dziennikarzami, nie zabiera głosu w sprawach publicznych. Przylatuje z Paryża samolotem do Tbilisi i natychmiast przesiada się do helikoptera. Leci do ukrytej w górach wsi. Każdy mieszkaniec wsi mieszka w domu, który zbudowano i wyposażono za jego pieniądze.
Dzieci uczą się w ufundowanej przez niego szkole, a w małej osadzie jest centrum olimpijskie. Iwaniszwili zachowuje się jak dziewiętnastowieczny filantrop – hojną ręką rozdaję pieniądze, nie zabiegając o zaszczyty i wpływy.
Jak podaje miesięcznik "Forbes", zarobiony w Rosji majątek tego wywodzącego się z biednej robotniczej rodziny Gruzina, wynosi 8 mld dolarów – oficjalnie znacznie więcej niż Badri Patarkaciszwilego. I w przeciwieństwie do Patarkaciszwilego, który przyjaźni się z ludźmi z rosyjskich służb specjalnych, Iwaniszwili cieszy się w Gruzji powszechnym szacunkiem.
Kiedy rozmawia się z gruzińskimi analitykami, prędzej czy później wspomną o Iwaniszwilim. Mówi się o nim i zadymionych klitkach opozycyjnych politologów, w których przesiadują mężczyźni w skórzanych kurtkach i w luksusowych gabinetach instytutów strategicznych studiów, gdzie na ścianach wiszą dyplomy staży w Harvardzie i Princetown.
W tej chwili można obstawiać, że szanse prezydenta i opozycji są wyrównane – mówi Aleksander Rondelli, szef Gruzińskiej Fundacji Strategicznych i Międzynarodowych Studiów. – Oczywiście, gdyby Iwaniszwili zdecydował się kandydować, byłby faworytem. No, ale ma za dużo rozsądku, by włączać się do polityki.