Wznowioną dziś akcję ratunkową utrudnia pożar, który z nową siłą rozgorzał w kopalni wczoraj wieczorem. Według wicepremiera Andrija Klujewa, stojącego na czele komisji rządowej badającej przyczyny katastrofy, temperatura w sztolni, w której doszło do wypadku, wzrosła do 600 stopni Celsjusza. Nadzieje, że poszukiwani żyją, są w tej sytuacji równe zeru.
Do wypadku w kopalni imienia Zasiadki, okrzykniętej – z powodu częstych wypadków – śmiercionośną sztolnią, doszło w niedzielę nad ranem.
Lekcje w szkołach zaczynają się od minuty ciszy. Ulice milionowego miasta opustoszały. – Wszyscy, których znam, są albo na pogrzebach górników, którzy zginęli w Zasiadce, albo czuwają nad ciężko rannymi w szpitalach – opowiada Żenia Martynowa, dziennikarka gazety „Donbass”. Rozmawiała wczoraj z rodzinami ofiar. Czują się zmęczeni i zawiedzeni. „Po co to wszystko? I tak nic się nie zmienia. Od lat” – mówili.
Rodziny nie wierzą, że dostaną odszkodowania. Ci, którzy nie mogli znieść milczenia władz w sprawie katastrofy, ruszyli szturmować siedzibę właściciela kopalni Jefima Zwiahilskiego. Żądali zamknięcia zakładu. – Ta reakcja rodzin górników bardzo nas zaskoczyła. Być może to pierwsze światełko nadziei na jakieś zmiany, być może władze kopalni pod taką presją zadbają o bezpieczeństwo pracowników – mówi Martynowa.
Anatolij Kołomijec przepracował w Zasiadce prawie 20 lat. Mieszka w Doniecku w 26-metrowym mieszkaniu z żoną i dorosłą córką. Ma III grupę inwalidzką i 1000 hrywien (około 200 dol.) emerytury, która – gdyby nie zarobki pracującej w księgowości żony – nie starczyłaby na życie.