Dziennikarzom telewizji we Władimirze, którzy podczas kampanii parlamentarnej nakręcili reportaż o wiecu zwolenników rosyjskiego prezydenta, grozi kara roku robót publicznych. Wszystko dlatego, że podczas relacji na antenie lokalnej stacji TW-6 mówili o „putingu po władimirsku“ i „paranoidalnym strachu putinistów przed odmiennymi poglądami“. Już po grudniowych wyborach na dziennikarzy doniósł jeden z wybranych właśnie deputowanych prokremlowskiej Jednej Rosji.
Przed emisją materiału prowadzący program tłumaczył, że „puting“ to potoczne określenie mityngów poparcia dla prezydenta. Opowiedział również, że zebrani we Władimirze ludzie popierają Putina, „broniącego otoczonej pierścieniem wrogów Rosji przed zdrajcami i wyrzutkami”.
Półtoraminutowy reportaż pokazywał, z jakim entuzjazmem tłum reagował na hasła miejscowego lidera Jednej Rosji. Mało się różniły od tych, które tydzień wcześniej wygłosił sam prezydent na wiecu w hali sportowej w Moskwie. Nie przebierając w słowach, Putin zdemaskował wówczas wrogów ojczyzny, do których zaliczył opozycję, oligarchów i sympatyków Zachodu.
I choć w wyborach partia Władimira Putina zdobyła ponad 64-procentowe poparcie, to we Władimirze głosowało na nią zaledwie 47 procent. Zdaniem autora reportażu o „putingu” Siergieja Gołowinowa to właśnie relatywnie zły wynik Jednej Rosji w tym mieście sprawił, że nowo wybrany deputowany Michaił Babicz zapałał żądzą zemsty na dziennikarzach. Parlamentarzysta doniósł do prokuratury, że używając słów „puting” i „wierni putiniści” stacja TW-6 obraziła głowę państwa.Po pomyślnej dla Babicza wstępnej ekspertyzie językoznawczej prokuratura wszczęła formalne postępowanie karne za obrazę prezydenta Rosji.
– Wyjaśniałem śledczemu, że słowo „puting“ jest używane powszechnie i nie jest obraźliwe – opowiadał na antenie Echa Moskwy Gołowinow. Podkreślał, że w Internecie jest ponad tysiąc stron, na których występuje ten wyraz. Może jednak nie przekonać prokuratorów.