Całe zamieszanie zaczęło się w zeszłym tygodniu od publikacji dziennika „St. Louis Post-Dispatch”. Gazeta ujawniła, że jednym z wykonawców wyroku na okrytym złą sławą zamachowcu z Oklahomy Timothym McVeighu, straconym w 2001 roku, był mieszkaniec stanu Missouri, który przebywał wówczas na zwolnieniu warunkowym z więzienia. By wziąć udział w egzekucji, David Pinkley, skazany wcześniej za napaść i zniszczenie mienia kochanka swej byłej żony, musiał uzyskać zgodę stosownych władz. Nadzór więzienia, w którym stracono McVeigha, znał przeszłość Pinkleya, który z zawodu jest wykwalifikowanym pielęgniarzem. Ale najwyraźniej nie przeszkadzało to nikomu.
Dopiero po jakimś czasie wiadomość o wyjeździe Pinkleya (wciąż nie jest jasne, na czym polegał jego udział w zespole egzekucyjnym) trafiła do komisji kontrolującej pracę systemu więziennego. „Wydaje mi się przedziwne, że zezwalamy osobie, która dokonała agresywnego przestępstwa i znajduje się pod nadzorem, na jakikolwiek udział w czynnościach egzekucyjnych” – napisał jeden z członków komisji w notatce ujawnionej przez prasę.
Podobnego zdania jest najwyraźniej pięciu więźniów oczekujących na stracenie w lokalnych celach śmierci. Wynajęli oni prawników, by przeforsować zmianę przepisów i zmusić władze do ujawniania nazwisk egzekutorów. Prawnicy argumentują, że ich klienci mają prawo do umierania z ręki wykwalifikowanego kata, a jego anonimowość uniemożliwia niezależną weryfikację jego przeszłości.
Władze są przeciwne takiemu rozwiązaniu. W zeszłym roku kongres stanowy w Missouri wydał nawet nową ustawę chroniącą tożsamość egzekutorów. Stanowa kongresmenka Belinda Harris wyjaśnia jednak, że uchwalając takie prawo, ustawodawcy mieli na celu ochronę bezpieczeństwa osób zajmujących się egzekucjami, a nie ułatwienie dostępu do zawodu ludziom o agresywnej naturze.
– Nie wiedziałam, że w zespole egzekucyjnym znajduje się osoba mająca historię agresywnych zachowań – przyznaje Harris.