Unią wciąż rządzą mężczyźni

Choć w UE wiele się mówi o równouprawnieniu, politycy, dyskutując o obsadzie kluczowych stanowisk, zapominają o kobietach.

Aktualizacja: 12.02.2008 02:09 Publikacja: 11.02.2008 19:56

Unią wciąż rządzą mężczyźni

Foto: AP

Tony Blair, Jean-Claude Juncker, Carl Bildt, Aleksander Kwaśniewski, Javier Solana, Jose Barroso czy Anders Fogh Rasmussen. To tylko niektóre z nazwisk krążących od tygodni jako kandydaci na najwyższe stanowiska w Unii Europejskiej. W 2009 roku będzie ich do obsadzenia kilka. Przewodniczący Komisji Europejskiej oraz Parlamentu Europejskiego, prezydent UE i wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej. Kandydatów dzieli narodowość, partyjne zaplecze, poglądy na przyszłość UE. Ale łączy jedno: wszyscy są mężczyznami.

– To jest zły sygnał dla opinii publicznej. Ludzie widzą, że znów starzy mężczyźni spiskują za zamkniętymi drzwiami. I jak zawsze starzy mężczyźni wybiorą starych mężczyzn – powiedziała Margot Wallström w wywiadzie dla szwedzkiego dziennika „Sydsvenska Dagbladet”. Pochodząca ze Szwecji wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej jest wyczulona na kwestię obecności kobiet w polityce. W jej kraju w parlamencie zasiada 47 procent kobiet, najwięcej spośród parlamentów narodowych w UE. To same partie polityczne, pod wpływem presji opinii publicznej i organizacji pozarządowych, ustalają parytety na swoich listach.

Wallström przekonuje, że ona sama nie jest zainteresowana startem w tych zawodach. Ale są inne bardzo dobre kandydatki, jak choćby Mary Robinson, prezydent Irlandii, Tarja Halonen, prezydent Finlandii, czy Emma Bonino, włoska deputowana. Jednak żadna z nich nie została wymieniona jako odpowiednia do kierowania jedną z unijnych instytucji. Mimo że zarówno Parlament, jak i Komisja Europejska systematycznie pouczają kraje członkowskie o konieczności wyrównywania szans kobiet i mężczyzn.

– W Parlamencie Europejskim mnóstwo jest wystąpień dotyczących równouprawnienia. Sam parlament tego nie stosuje, choć bierze pod uwagę kryteria narodowe – mówi „Rz” Genowefa Grabowska, eurodeputowana SdPl. Jest zwolenniczką wprowadzenia kwot, czyli z góry ustalonego procentowego udziału kobiet, np. na listach wyborczych. – Nie mówię o uprzywilejowaniu, ale o elementarnej równowadze. Skoro liczba kobiet i mężczyzn jest w Unii porównywalna – przekonuje.

W państwach UE obowiązkowych kwot prawie się nie spotyka. Wyjątkami są Francja, Belgia i Hiszpania. W wielu innych krajach kwoty są, ale na poziomie partii politycznych. To one decydują, że kobiety powinny zajmować np. przynajmniej jedną trzecią czy połowę miejsc na listach wyborczych. W Danii, gdzie 38 procent deputowanych to kobiety, nawet i kwoty partyjne zniesiono. Jednak według badaczek problematyki kobiecej parytet, choć kontrowersyjny, jest skuteczny. W parlamencie Norwegii już prawie 38 procent deputowanych to kobiety.

Zdecydowanym przeciwnikiem ustalania parytetów jest Konrad Szymański, eurodeputowany PiS. – Problem jest i trzeba o nim dyskutować, żeby zmieniać uprzedzenia kulturowe. Ale to musi się zmieniać w sposób harmonijny. Kwoty naraziłyby unijne instytucje na śmieszność – mówi w rozmowie z „Rz”. Opowiada się wyłącznie za dzieleniem wysokich stanowisk politycznych według klucza narodowego.

– Naród, państwa mają znaczenie polityczne, płeć – nie – uważa Szymański. Zdaniem eurodeputowanego PiS nawet jeśli zmiany są powolne, to nie należy ich przyspieszać poprzez wprowadzanie parytetów.

Przykładem jest Hiszpania. Kiedy cztery lata temu José Zapatero został premierem Hiszpanii, obiecał, że każdy rok rządów socjalistów będzie krokiem do zrównania praw kobiet i mężczyzn. Zaczął od podziału tek ministerialnych pół na pół, po czym przeforsował ustawę gwarantującą paniom co najmniej 40 proc. miejsc na listach wyborczych.

Czy to znaczy, że w parlamencie, który Hiszpanie wybiorą 9 marca, zaroi się od pań? Dziennik „El Pais” dokładnie zbadał listy wyborcze i doszedł do wniosku, że partie imają się wszelkich forteli, by – nie naruszając prawa – nie dopuścić za dużo Hiszpanek do Kortezów.

Wystarczy kobiety umieścić na dole list wyborczych. W rzeczywistości tylko w jednej czwartej prowincji kobiety otwierają listy.

Zabiegałyśmy o to, by wśród kandydatów do Parlamentu Europejskiego musiała się znaleźć minimalna liczba kobiet. W odpowiedzi usłyszałyśmy: to absurd, bo o tym, czy ktoś zostanie deputowanym, powinny decydować jego kwalifikacje, a nie płeć. Ale przecież w instytucjach unijnych wprowadzono określoną liczbę stanowisk dla poszczególnych państw. Kogoś się wybiera czy mianuje, bo jest Niemcem albo Polakiem, a nie tylko dlatego, że jest dobry.

Jestem przekonana, że jeśli do kryteriów doboru osób na listy wyborcze doszłaby płeć, nie sprawiłoby to, że proces wyborczy byłby mniej demokratyczny.

Tymczasem więcej kobiet we władzach to nie tylko lepsze statystyki. Doświadczenie pokazuje, że tam, gdzie jest więcej kobiet, zmienia się też waga podejmowanych tematów. Zmienia się również spojrzenie mężczyzn na priorytety w polityce.

not. a.sł.

Anna Słojewska z Brukseli

Tony Blair, Jean-Claude Juncker, Carl Bildt, Aleksander Kwaśniewski, Javier Solana, Jose Barroso czy Anders Fogh Rasmussen. To tylko niektóre z nazwisk krążących od tygodni jako kandydaci na najwyższe stanowiska w Unii Europejskiej. W 2009 roku będzie ich do obsadzenia kilka. Przewodniczący Komisji Europejskiej oraz Parlamentu Europejskiego, prezydent UE i wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej. Kandydatów dzieli narodowość, partyjne zaplecze, poglądy na przyszłość UE. Ale łączy jedno: wszyscy są mężczyznami.

Pozostało 90% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1017