Wysłał ją nam Polak przebywający w Nepalu. „Przesyłam wam zdjęcie przemycone z Tybetu, z Lhasy. Przedstawia milicjantów chińskich na zbiórce przed akcją. Wszyscy mają ogolone głowy (jak mnisi) i mają w rękach szaty mnichów, które ubiorą zaraz na ową akcję, by przeistoczyć się w »tybetańskich terrorystów« wszczynających niepokoje i rozboje. Wiem, że większość z nas i tak nie wierzy w to, co wygaduje rząd chiński, ale takie zdjęcia sprawiają, że inaczej się słucha ich kolejnych kłamstw” – napisał Radek. „Jak chcecie pomóc trochę Tybetańczykom, to roześlijcie to dalej” – zaapelował.

W rzeczywistości jednak zdjęcie zostało wykonane prawdopodobnie przed kilkoma laty. Według protybetańskiej strony buddhism.kalachakranet.org fotografia przedstawia chińskich milicjantów przygotowujących się do statystowania w filmie. Autorzy strony zilustrowali ostatnie wydarzenia w Tybecie tym zdjęciem, by pokazać, jak mogła wyglądać chińska prowokacja. Wyraźnie podkreślili przy tym, że fotografia nie przedstawia aktualnych wydarzeń. Według nich przebrani za mnichów Chińczycy faktycznie wywołali zamieszki, a przygotowania do ich akcji wyglądały podobnie jak przedstawione na zdjęciu przygotowania do filmu. – Na pewno to nie jest aktualne zdjęcie. Chińczycy mają tyle oleju w głowie, że nie daliby się przyłapać na czymś takim – mówi w rozmowie z „Rz” dr Agata Bareja-Starzyńska, tybetolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Według niej chińska prowokacja jest prawdopodobna, mówi o niej nawet brytyjski wywiad, ale przygotowując taką operację, milicjanci na pewno nie daliby się sfotografować. – Znam Tybet i proszę mi wierzyć: do miejsc, gdzie szykuje się takie akcje, nie można się nawet zbliżyć – podkreśla Bareja-Starzyńska.

Ile osób jednak, które otrzymają pocztą elektroniczną tę fotografię, uwierzy, że ma w ręku jednoznaczny dowód perfidnej prowokacji Pekinu? Zapewne niemało.