Wczoraj udało się zdjąć z porządku obrad parlamentu federalnego głosowanie nad sporną kwestią okręgu wyborczego BHV, ale sprawa na pewno wróci w najbliższych tygodniach. Flamandowie żądają bowiem podziału okręgu i odebrania kilkudziesięciu tysiącom francuskojęzycznych obywateli prawa do głosowania na ich kandydatów. Francuskojęzyczne media w Belgii piszą wprost: to wstęp do podziału kraju.

BHV od prawie pół wieku symbolizuje konflikt, który niszczy jedność belgijskiego państwa. W 1963 roku dokonano podziału Belgii na trzy regiony: niderlandzkojęzyczną Flandrię, francuskojęzyczną Walonię i formalnie dwujęzyczną Brukselę, gdzie jednak w praktyce dominuje francuski. Mieszkańcy Flandrii mogą głosować wyłącznie na partie flamandzkie, a mieszkańcy Walonii – na partie francuskojęzyczne.Problemem są gminy, które formalnie są flamandzkie, ale faktycznie mieszka tam wielu frankofonów. Powstał więc region BHV (od miast Bruksela, Hal, Vilvoorde) obejmujący gminy o specjalnym statusie. I tak Flamandowie mieszkający w Brukseli mogą głosować na partie niderlandzkojęzyczne z Hal i Vilvoorde, a ludność frankofońska z wybranych gmin flamandzkich dostaje frankofońskie listy partyjne z Brukseli.

Problem jednak narasta, bo coraz więcej francuskojęzycznych mieszkańców Brukseli przenosi się na jej obrzeża, które leżą we Flandrii. Flamandowie narzekają, że w ten sposób odbiera się ich gminom tradycyjny charakter. Skarżą się na dyskryminację, na przykład na zakaz sprzedaży domów i działek w podbrukselskich gminach osobom, które nie mówią po niderlandzku.

Ten ostatni przepis wzbudził już zresztą zainteresowanie Komisji Europejskiej.