Jeśli Irlandczycy powiedzą „nie”, teoretycznie oznacza to koniec traktatu lizbońskiego. A skoro nie wejdzie on w życie, to obowiązywać będzie nadal traktat nicejski, który daje Polsce nieproporcjonalnie większą siłę głosu w UE, niż wynikałoby z liczby ludności.
Nikt poważnie nie bierze pod uwagę możliwości, że taki stan prawny obowiązywałby trwale. Na razie nie mówi się jednak oficjalnie o planie B, choć w nieformalnych rozmowach słychać zapewnienia, że trzeba będzie znaleźć alternatywne rozwiązanie. Pozwolić pozostałym krajom ratyfikować traktat i jednocześnie zastanowić się, co zrobić z problemem irlandzkim.Eksperci wspominają o możliwości dołączenia do traktatu dodatkowych deklaracji, które uspokajałyby Irlandczyków, jak np. kolejne zapewnienie o poszanowaniu ich neutralności czy gwarancje zachowania przez ten kraj niskich podatków dla przedsiębiorstw.
Wtedy, być może, premier Brian Cowen zdecydowałby się powtórzyć referendum pod pretekstem zmiany zapisów w dokumencie. I, być może, Irlandczycy zmieniliby zdanie pod groźbą zmarginalizowania ich roli w UE. – Cokolwiek się wydarzy, znajdziemy francusko-niemiecką odpowiedź – mówił prezydent Francji Nicolas Sarkozy po spotkaniu z kanclerz Angelą Merkel. Dla Niemców klęska traktatu byłaby szczególnie bolesna, bo dzięki niemu mieli zyskać więcej głosów przy podejmowaniu decyzji w UE. Ale i Francuzi nie chcą problemów z traktatem. Przecież 1 lipca przewodnictwo w UE przejmuje Francja, która zamierza wprowadzić w życie ambitne projekty francuskiego prezydenta.
W przypadku referendalnej klęski, zamiast budować wspólną armię, Unię Śródziemnomorską, czy otwierać się na Wschód, Sarkozy musiałby przekonywać międzynarodowych partnerów, że Unia nie przeżywa kryzysu.