Zakazywanie działalności partii islamskich to dla tureckiego sądownictwa nie pierwszyzna. Od 1960 roku sądy zakończyły żywot ponad 20 ugrupowań islamistycznych i kurdyjskich. Pierwszy raz jednak w obliczu delegalizacji stanęła partia rządząca. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w ostatnich wyborach uzyskała poparcie 46,6 proc. obywateli.
– Turcja jest na historycznym zakręcie. To tak, jakbyśmy jechali autobusem, w którym tylu chętnych chce przejąć kierownicę, że nikt nie może przewidzieć, w jakim kierunku pojedziemy – stwierdził w tygodniku „Time“ czołowy turecki komentator polityczny Cuneyt Ulsever.
AKP, popularna szczególnie na tureckiej prowincji, ma potężnego wroga w postaci świeckich elit w miastach obawiających się islamizacji państwa. Z szeregów armii, bastionu laickiej Turcji, co chwilę słychać pomruki niezadowolenia. Podczas gdy Trybunał Konstytucyjny rozpatrywał w poniedziałek sprawę AKP, inny turecki sąd wszczął postępowanie wobec 86 członków tajnej organizacji Ergenekon. Są oskarżeni o przygotowania do zamachu stanu. Spiskowcy, głównie emerytowani oficerowie, mieli gromadzić materiały wybuchowe i namawiać czynnych wojskowych do przystąpienia do planowanego puczu.
Od razu pojawiły się spekulacje, że aresztowanie członków Ergenekona to zemsta za próbę delegalizacji AKP. Władze temu zaprzeczają. – To dwie zupełnie odrębne sprawy – powiedział premier Recep Erdogan.
Wielu Turków łączy też z obradami członków Trybunału Konstytucyjnego niedzielny zamach w Stambule, w którym zginęło 17 osób, a 150 zostało rannych. Rządzący zrzucają odpowiedzialność na rebeliantów kurdyjskich, ale pojawiają się głosy, że zbieżność ataku z rozpoczęciem decydującego posiedzenia sądu nie może być przypadkowa.