Układ między Brukselą a Mińskiem przewidujący zniesienie sankcji wobec reżimu Aleksandra Łukaszenki w zamian za wpuszczenie do parlamentu kilku (optymiści mówią o kilkunastu) opozycjonistów jest korzystny zwłaszcza dla białoruskiego dyktatora. Nie rezygnuje on bowiem nawet z drobnej części władzy (parlament ma bardzo ograniczone kompetencje i zwykle uchwala ustawy, które wcześniej wchodzą w życie w postaci dekretów prezydenta).
W zamian Łukaszenko dostanie do ręki poważny argument w negocjacjach z Moskwą w sprawie utrzymania przywilejów, dzięki którym udawało mu się utrzymywać we względnie dobrym stanie niereformowaną od czasów ZSRR białoruską gospodarkę. Białoruski prezydent już podczas spotkania z premierem Rosji Władimirem Putinem, który wybiera się 6 października do Mińska, będzie mógł zagrozić mu, że Białoruś może się odwrócić w stronę Zachodu.
Jeżeli Putin weźmie szantaż Łukaszenki poważnie i zgodzi się na stawiane przez niego warunki współpracy, Łukaszenko może wyjść z chwilowego flirtu z Zachodem bez wpuszczenia do parlamentu przedstawicieli opozycji. Spotkanie z Putinem odbędzie się bowiem na tydzień przed drugą turą wyborów, w której ostatecznie będzie się decydował los mandatów większości opozycyjnych kandydatów.
Złudzenia części zachodnich polityków, że udało im się „zmiękczyć dyktatora”, wymuszając demokratyczne ustępstwa, mogą pozostać jedynie złudzeniami. Z perspektywy białoruskich władz to właśnie Zachód, podejmując grę z Mińskiem, przyznał się, że dotychczas prowadził błędną politykę wobec Białorusi.
– Potrzebujecie pretekstu, by wytłumaczyć swoim wyborcom poprawę stosunków z Białorusią? Proszę bardzo. Chcecie naprawić popełnione wobec Białorusi błędy, zwiększając inwestycje i znosząc sankcje? Białoruś jest gotowa przyjąć tę formę przeprosin – tak tłumaczy sens dialogu z Zachodem Siergiej Kizima, profesor z Akademii Kierowania przy Prezydencie Białorusi. To kuźnia kadr dla administracji białoruskiego przywódcy i jej wykładowcy na ogół mówią to, co myśli władza.